poniedziałek, 31 grudnia 2012

Emerald Pantone 17-5641

Według Pantone kolorem na 2013 będzie zieleń. O, taka









W związku z powyższym kupiłam sobie cień do powiek w pięknym zielonym kolorze, bo lubię zielenie. I okładkę do czytnika e-książek. Pomarańczową. W kolorze 2012 roku :)


Okładkę pokażę Wam jak przyjdzie z dalekiego Hongkongu, tymczasem cień, w towarzystwie innych moich zieleni prezentuje się następująco:

To moje pierwsze kwadraciki z Inglota, o wiele większe niż kółeczka. Zieleń ma pełno złocistych iskierek i zaraz użyję jej "naocznie". A złotko obok kupiłam, żeby zielony miał towarzystwo przedstawiciela swojego gatunku :) Żartuję, oczywiście, to taki uniwersalny rozświetlający odcien na codzień. Przy tej wielkości starczy mi spokojnie na sto lat...
Niech i wam będzie zielono w nadchodzącym roku!

środa, 19 grudnia 2012

Kolorowa sowa

Dawno, dawno temu w długie zimowe wieczory kobiety spotykały się, by razem prząść, szyć, dziergać i oczywiście - gadać. To wspaniała tradycja zimowego czasu, kolejna warta tego, by ją ściśle pielęgnować i podtrzymywać.
A co można robić? Można na przykład szyć. Z filcu :) udział wzięły: Kinga, Pamela, Justyna i Kasia. I Wasza sługa uniżona. Oraz kot, który na czas spotkania zabarykadował się w misce ubraniami do ręcznego prania, co jednak można mu wybaczyć, gdyż rano wziął był po pysku od kocura sąsiadów, niestety.


Obowiązkowo trzeba przy tym omówić lakiery do paznokci, blogowe sprawy z ostatnich miesięcy, wypić morze herbaty...
Były też prezenty - wygląda na to, że dałam radę świetnie się poznać, gdyż trafione tak, jakbym sama wybrała :)  Pokażę Wam w następnym poście :)
Za to teraz - tytułowa sowa. Uszyła ją Kinga jako pokrowiec na telefon. Teraz będzie miał ciepło :) Sówka jest urodziwa i naprawdę jedyna w swoim gatunku!


A na koniec moja choinka i herbaciany bonusik :)


Zaparzamy dzbanek dobrej gatunkowo, mocnej czarnej herbaty. Do kubka, raczej dużego, wrzucamy: plaster pomarańczy pokrojony na polówki czy ćwiartki, kilka plasterków korzenia imbiru (ostatecznie ujdzie suszony sproszkowany), wlewamy sok malinowy (ze dwie pełne łyżki), wsypujemy łyżeczkę ciemnego cukru i nalewamy to herbatą do pełna. Mieszamy i raczymy się rozgrzewającym, aromatycznym napojem. Miłego wieczoru!

piątek, 14 grudnia 2012

Spokojnie, to tylko Sesa

Czy sądzicie, że przyczyną wszelkiego zła może być stres zawodowy? Podupadanie na zdrowiu, wypadające włosy... być może. Zamiast jednak biadolić, postanowiłam wdrożyć plan pielęgnacji połączony z regeneracją duchową. Tak się wyśmienicie składa, że od dziś do świąt mam wolne. Rekolekcje sobie urządzę (mniejsza tu o konfesję) :) mogą być i pogańskie rekolekcje na przykład :)
Oto mój plan:
1. Aby wypocząć od pracy, zrobiłam ostatniego dnia wszystko, co mogłam. Czego nie mogłam, przekazałam w podpunktach Koleżance. Rzeczy, którymi mimo wszystko będę musiała się zająć - bo zbliża się zamknięcie roku - mam w pamięci, więc nie będą dla mnie niemiłym zaskoczeniem. Koleżanka ma mi dać znać, gdy na przykład spłyną faktury barterowe.
2. Aby wspomóc moje nieszczęsne włosy, z których pozostał tylko cienki ogonek, tak bardzo wypadają, wróciłam do indyjskich olejków. Dabur Vatika bardzo dobrze mi służył, wiec kupiłam znów buteleczkę.

 Sesa miałam kiedyś okazję wypróbować, więc też nabyłam mały flakonik. Powinnam też obciąć 7 - 10 centymetrów, ale to już po świętach. Sesa to w ogóle cud nad cudy, jeśli wierzyć obietnicom i wiele osób jest zachwyconych jej działaniem Jest tylko jedno "ale". Sesa pachnie bodaj gorzej niż Amla. Wyobraźcie sobie indyjski sklep z kadzidełkami w brudnej toalecie w pociągu. Tak pachnie Sesa według mojego nosa. Nie będzie to olejek do całonocnego działania na włosach, oj nie. Dlatego do tego celu posłuży mi Vatika.
(zdjęcia olejków z portalu wizaz.pl oraz kangoo)
No i zmienię szampon, Farmony szampony ziołowe przestały mi służyć.
3. Celem osiągnięcia spokoju ducha, od dziś rozpoczynam intensywne przygotowania świąteczne. Lista wisi na lodówce i kilka drobniejszych punktów już wykonano. Poza tym, przejrzawszy ozdoby choinkowe stwierdziłam ich mizerną strasznie ilość i szyję pomalutku filcowe dodatki, o takie:

Krzywe to cokolwiek i wtórne, bo pełno takich wszędzie, ale mnie się podobają. Na razie mam ich dziesięć i skończył mi się filc, więc muszę dziś dokupić. Namawiam zresztą moje Miłe Znajome, z którymi rok temu piekłyśmy i lukrowałyśmy pierniczki, by w tym roku właśnie to szyć. Lubię takie wdzięczne dekoracje. Kończę też ostatni dziewiarski prezent gwiazdkowy.
4. Po czwarte, mimo wychowania w tradycyjnym obyczaju ubierania choinki w samą wigilię, w tym roku ubierzemy ją już teraz, w najbliższy weekend. Lampki trzeba dokupić koniecznie, bezwarunkowo, bo tylko jeden sznur się ostał. Muszę to dopisać do listy.

czwartek, 6 grudnia 2012

O świątecznych przygotowaniach

Pamietacie, jak u Sapkowskiego Jaskier dzielił niewiasty na "niemiłe, miłe i przemiłe"? Ja podobnie dzielę przedświąteczne przygotowania. To znaczy: mycie okien - niemiłe, zrobi Mąż, bo ja jestem stale chora, niemal permanentnie. Miłe - sprzątanie, zakupy, gotowanie, pieczenie - zrobimy razem. Przemiłe - pisanie i wysyłanie świątecznych kartek, ubieranie drzewka, słuchanie świątecznej muzyki, pakowanie prezentów, pieczenie pierniczków, nakrywanie stołu - zrobimy razem, osobno lub z przyjaciółmi. I co wynika z tej listy? Że najwięcej jest tych przemiłych i wspólnych czynności. Za to kocham święta :)
W ramach miłych czynności zrobiłam sobie śnieg na blogu. Mógłby też spaść prawdziwy za oknem - jestem już zimowo wyposażona, mam cieplutką kurtkę, w której wyglądam jak czarny kumpel ludzika Michelin, mam wełnianą czapeczkę i wełenkę na kolejną (tak, tak, byłam w Amiqs), mam futrzane buty i świadomość, że mojej Siostrze będzie ciepło, bo ma ode mnie rękawiczki i czapkę, a mój Mąż nie marznie w uszy, bo też ma czapkę moimi zrobioną rękami. Czuję się więc jak ta biblijna niewiasta z poematu:
...Dla domu nie boi się śniegu,
bo cały dom odziany na lata,
Sporządza sobie okrycia...
Mam ponadto odpowiednio zaopatrzony w cudne zapachy kominek Yankee Candle, który dziś rozsiewa woń grzanego miodu z korzennymi przyprawami. Mam wolny dzień, stertę kartek do wypisania i Baby Merino na drutach. Taka jestem rada :)
Do napisania o kartkach świątecznych zainspirowała mnie Nissiax, której bloga chętnie od dawna podczytuję.  Lubię wysyłać i dostawać prawdziwe pocztówki, nie smsy i maile. Lubię wybierać kartki, dopasowywać je do upodobań osób, dla których są przeznaczone. Lubię to tak bardzo, że nawet zapisałam się do Postcrossing i dostaję kartki z całego świata. Otrzymałam pocztówkę z Rosji i ze stepów gdzieś koło Ałtaju, z Holandii i Chin. Czy to nie zabawne, kiedy się wysyła nieznajomej osobie śliczna kartkę z kilkoma ciepłymi słowami? Może dostanie ją w trudnym dla siebie dniu i to ją trochę pocieszy?
W każdym razie - na dziś pocztówki Bożonarodzeniowe. W tym roku wybrałam głównie takie bez kopert, niektóre bardziej świeckie, z mikołajami i zaśnieżonym krajobrazem, inne zaś - ze stajenką i Dzieciątkiem. Udało mi się nawet zdobyć kilka BEZ nadrukowanych życzeń... Mam juz znaczki, więc po weekendzie uroczyście wszystkie wrzucę do czerwonej skrzynki :)

Moją faworytka jest jednak chyba ta poniższa widokówka, bardzo dickensowska w swoim charakterze. Ta zostanie ze mną :)


Opowiedzcie mi - czy Wy też piszecie i wysyłacie kartki świąteczne? Zachęcam do kultywowania tego ślicznego zwyczaju i sprawiania innym radości!
P.S. Ręka do góry, komu mam wysłać życzenia z okazji Yule i Zimowych Godów :)

niedziela, 25 listopada 2012

Atlas chmur

Obejrzeliśmy wczoraj. Z zapartym tchem - mimo pełnej sali, faceta obok, który niewiele rozumiał i nudząc się stale wysyłał i odbierał sms-y, głupawych śmiechów ze środka sali w trakcie scen otwarcie homoseksualnych. Film jest długi, ale ani sekundy nie chciałoby się stracić z oczu. Polecam, bardzo polecam - może dlatego, że lubię ogromnie fantastykę?


środa, 21 listopada 2012

Aktualizacja

Na blogach kosmetycznych to popularne pojęcie. Na przykład "wrześniowa aktualizacja włosowa". Ja aktualnie zamierzam Wam zaprezentować aktualizację sześciokątową. 


Pracowicie kroję, fastryguję i zszywam. Czasem rozkładam je na podłodze -
wtedy oczywiście pojawia się kontrola jakości. Na zdjęciu widać 31 rozetek, a w moim koszyczku jest ich już prawie 40. Całkiem przyzwoity stosik.
I jak tak sobie na nie patrzę, to się zaczynam zastanawiać, czy nie pooddzielać rozetek pojedynczymi jednobarwnymi sześciokątami. Do licha :)
Za to szycie lalkowe ostatnio wcale mi nie szło. Odłożyłam gołą i łysą Adelkę do szafy, bo mi się nie udawało...
P.S. Palec mi schudł. Naparstek z napisem, o którym kiedyś tam wspominałam, teraz leży doskonale. Dziwne, prawda?

niedziela, 18 listopada 2012

Cynamon.

Kiedy jest zimno, warto sobie przypomnieć, że nie tylko kaloryfer grzeje. Szczęśliwi posiadacze kominków i piecyków dorzucają na ruszt, przekręcają wajchy i mają cieplej. Ja uruchamiam kominek zapachowy i grzeję się zapachem.
Ze sklepu zapachdomu.pl zamówiłam kilka tarteletek woskowych Yankee Candle. Zapachy rzecz jasna jak najbardziej zimowe - cynamon, przyprawy, sosnowe igły, zmrożone żurawiny. I nieświąteczna czerwona róża.
Mój Miły niestety niezupełnie dobrze znosi takie atrakcje, więc rozkoszuję się nimi pod jego nieobecność. Zabrałam sobie nawet "Sparkling cinnamon" do pracy. Na nocnej zmianie rozgrzewałam się cynamonowo-goździkowym aromatem przypominającym grzane wino. Zapaliłam kominek w kawiarni kina, egoistycznie, dla siebie - by przechodząc przez hol kina stale i wszędzie czuć ten zapach.
Takie niepozorne krążki. O dziwo - mimo, że alergicznie reaguję na różne świeczkowe działy w drogeriach i marketach, te zapachy tylko mnie koją. Nie drażnią. Nie robią bólu głowy. Nie otumaniają.
 Obsługa sklepu - bardzo dobra. Miły kontakt, poczucie humoru i przyjemny głos Pani, która kompletując moje zamówienie musiała mi donieść, że jednego z zapachów już nie ma w dostępności.


Dziś znów idę na noc, zmagać się z nastoletnimi wampirami i wilkołakami.
Zabieram ze sobą "Kitchen spice" - pomarańcze i korzenne przyprawy. |
A jutro...
:)

piątek, 16 listopada 2012

...wesoła nowina...

Pamiętacie jak narzekałam, ze brak porządnej pasmanterii w Gdańsku?
Dwa czy trzy dni temu moja Przyjaciółka przysłała mi alarmującego sms-a, że obok niej otwarto pasmanterię z wełnami z całego świata. I co? I mamy stacjonarny sklep AMIQS w Gdańsku. Naprawdę!!!
Dziś wyprawiłam się na zwiady. Miła Pani w środku pozwoliła mi nawet zrobić zdjęcia na bloga. Zrobiłam "telefonowe", zatem jakość nienadzwyczajna, ale popatrzcie same:


Włazimy do środka i od razu natykamy się na Noro i Malabrigo :) Z zaraz potem - Debbie Bliss, Artesano i Araucania w grubych zwojach, wisząca grzecznie na haczykach. Rozumiecie? Araucania w Gdańsku. Można przyjść i pomacać.
Katastrofa ekonomiczna mnie czeka niewątpliwie... ^^

Są też Dropsy i promocja na alpaczki. I KnitPro w koszyku na podłodze.
A w ogóle to jeszcze mam taką konkluzję: alpaka jest dziwna. Zaczęłam moją Travelling Woman, ale już ze trzy razy wszystko mi spadało z drutów, wyślizgiwało się z palców albo przyprawiało o zawał. To zawsze tak? Muszę wiedzieć, bo dla odreagowania stresu uszydełkowałam dla najmniejszej lalki mały czepeczek i zszyłam kilka sześciokątowych rozetek. Mam 30 na 110 koniecznych. Prawie 1/3 :)

środa, 7 listopada 2012

33

Mam trójkę z przodu... i trójkę z tyłu. Suuper!
Na urodziny mój Miły zabrał mnie do mojej Siostry, do Poznania. Bardzo mi było miło odwiedzać młodszą, łazic po mieście, jeździć cudnymi starymi tramwajami... nawet kot ani razu w podróży... nie pojechał do Rygi.
Za to dziś w pracy mnie po prostu "sflekowało". Więc siedzę teraz, raczę się herbatą carycy - mocną, czarną, słodką; z towarzyszeniem konfitur wiśniowych i orkiestry symfonicznej ;) i dziergam pomaleńku. Konfitury wiśniowe robiła Najlepsza z Ciotek, więc prawie jakby tu była :)

sobota, 27 października 2012

Rok temu

Rok temu pokazałam swoją pierwszą naprawdę udaną czapkę. Kilka dni później - pierwszą trójkątną chustę, najprostszą i wdzięczną. A teraz? Zrobiłam pierwsze rękawiczki, pierwszy ażur.
Zamówiłam pierwsze "górnopółkowe" włóczki i druty.
Przepadłam. Obecnie kończę tajnego "Saroyana", chociaż być może będę pruć by zrobić nieco dłuższy. Moje pierwsze ażurowe listki.
A w poniedziałek oczekuję przesyłki z wloczkowo.pl
Trwa tam alpacza promocja, toteż zamówiłam na próbę dwa kłębuszki rudej alpaki na Traveling Woman.
I coś czuję, że z alpaczej promocji skorzystam jeszcze przed jej końcem. Tyle jest ślicznych włóczek na świecie...
:)

sobota, 20 października 2012

Chusteczka

Kochane, dziękuję za komplementy dla Multnomah!Postanowiłam ubrać ją w poniedziałek do pracy, zobaczymy, czy  "przejdzie", czy faktycznie pójdzie do gara z farbką :)

Z włóczki Titanic, o składzie 80% wełenka i 20 % nylon wydziergałam sobie wspomnianą wcześniej chusteczkę i czapkę. Dziś od rana się blokują, a kot na razie przyjmuje z większą godnością niemożność wejścia do sypialni.

Zdecydowanie jest to chusteczka - ma 140 cm  rozpiętości i 57 cm wysokości. Zmęczyłam się też przy blokowaniu, bo zdecydowanie nie jestem mistrzem w tej dziedzinie, ale już się suszy. Ma chłodny odcień lodowca w słońcu :)


   
No cóż, najwyraźniej powinnam pójść do sypialni i poprawić te krzywo ponapinane oczka, ale czy to coś da? Widzę też, że oczko środkowe nie jest w najlepszej kondycji - cóż, poprawię się przy następnej okazji :)
Teraz... Saroyan. Pierwsze listki ażuru :)

piątek, 19 października 2012

Najlepsza miejscówka na urlop...

Naprawdę najlepsza: temperatura przekraczająca 39 stopni, wygodne miejsce do leżenia - bajka, prawda? I żeby tylko nie ten antybiotyk :p
W każdym razie podniosłam się po chorobie, nic mnie już prawie nie boli - ani uszy, ani gardziołko, antybiotyk w końskiej dawce zjedzony do końca.
Teraz grzeję się pod moją wierną Creamy, dziergam leniwie i jem naturalne jogurty w dużej ilości.
Chusta Multnomah stała się moją porażką. Nie, nie dlatego, że nie udało mi się okiełznać wzoru - udziergałam ją do końca, zblokowałam i doszłam do wniosku, że te kolory zupełnie do mnie nie przemawiają. Lubię dwa spośród nich: turkus i szarość, dwa pozostałe są zupełnie zbędne. A przy tym - cóż - za krótkie odcinki każdego koloru :( Blokowanie też było wyzwaniem, to moje pierwsze. Ale po wyschnięciu trzyma się jakoś.



Oczywiście kocica skorzystała skwapliwie z faktu, że pościel na czas blokowania została zwinięta w tobół i jest takie miłe miejsce do wykorzystania. Jakież było zatem jej zdumienie, gdy została po upięciu wszystkich szpilek na cały dzień eksmitowana z sypialni? Pękałam ze śmiechu widząc, jak "śpiewa" pod zamkniętymi drzwiami :)

Najogólniej rzecz ujmując - nie jestem tak zachwycona, jak sobie obiecywalam być. A przecież to dobra, miła wełenka :( Nosić będę, owszem, bo lekkie te i chyba ociepli ramiona na przykład na biurowych posiedzeniach. Ale z takich nijakich pasków prawie się wyleczyłam ^^ *
Na drutach obecnie kończy się inna chusta, zaczęta jeszcze w lutym w Norwegii. Też dodałam jej ażurowy brzeżek i dorobiłam kolejną Poppy do kompletu, do noszenia "od zaraz".

* szanowne koleżanki "po drucie" z pewnością wiedzą, co to znaczy "prawie" - czyli do momentu, gdy jakiś kłębek wpadnie w oko i nie ma zmiłuj, trzeba go zdobyć :)

poniedziałek, 8 października 2012

Turn a square

Marisol, a jakiego to klubu barwy masz na myśli? My tu w Trójmieście mamy jeszcze do wyboru żółto - niebieską Arkę Gdynia, ale raczej nie chodzi się po Gdańsku z takim szalikiem i wszystkimi zębami ^^

Brahdelt - święta prawda z tym apetytem, ale od kiedy zdecydowałam z rozmaitych dziedzin wybrać tylko ręczne szycie i dzierganie, jakoś mam mniejsze wyrzuty sumienia finansowego wydając pieniądze na włóczki. Może dlatego, że się już nie rozdrabniam?

Dziś debiut w dziedzinie męskiego dziergania użytkowego. Wczoraj skończyłam Turn a square, Mariusz przymierzył i oboje jesteśmy zadowoleni. Dziergałam z norweskiego Falka Dalegarn i ze zdziwieniem skonstatowałam, że następuje zaskakująca różnorodność w obrębie, hmm, jednego gatunku wełenki. Co mam na myśli - otóż szara wełenka jest jak mięsisty aksamit, po prostu welurowo przesuwała się w palcach i na drutach. Jest miła do tego stopnia, że wychodzącemu na nocną zmianę Mariuszowi zapowiedziałam, że będę pruć i dziergać na nowo dla samej przyjemności dotykania jej. A bordowa dla odmiany skrzypiała pod palcami, rozwarstwiała się i nawet wydawała się minimalnie cieńsza, chociaż to może tylko złudzenie? W każdym razie - po przeliczeniu oczek ze wzoru na realnie istniejącą głowę czapka wygląda tak:

I rzut oka na tytułowy kwadracik:

Poza tym czapkę można złożyć według linii zmniejszeń -


Zatem w planie kolejna, granatowa również z dalegarnowego Falka, z bordowym norweskim wzorem (bo bordowej zostało mi z pół kłębka). Wiecie, rozgwiazdy jakieś ułożę w rządek :) Mariuszowi bardzo się podoba.

sobota, 6 października 2012

Urlop i Revontuli

Moja chęć zmierzenia się z drutami mnie samą przeraża :) Multnomah zatrzymała się na razie na 9 powtórzeniach wzoru i oczekuję na brakujący kłębuszek. W kolejce zaś mam następujące projekty:
po pierwsze czapka dla Miłego wedle projektu Jareda Flooda - Turn A Squar. Zaskakująco prosta i urodziwa.
Po drugie - kolejna Poppy i kolejna Multnomah, to oczywiste.
Po trzecie - Revontuli. Samo słowo wywołuje u mnie dreszcze - od długiego czasu podziwiam przepiękne szale wykonane wedle tego wzoru i wręcz mnie korci, by już, już nabrać oczka i dziergać. Ale nie. Na razie czytam schemat, sprawdzam czy rozumiem, oglądam włóczki. Z całą pewnością kupię którąś z Aade long, bo zachwyca mnie farbowanie tej wełenki - same zobaczcie, jakie zdjęcia podkradłam z e-dziewiarki:
A może wełenka z Gritty Knits?
Prze-ślicz-na. A w dodatku w tym sklepie można kupić Merinozaura. Słowo daję, same zobaczcie - klik!

Na urlopie nudzić się nie będę, z całą pewnością.

czwartek, 4 października 2012

Włóczki, wełenki, kłębki.

Dedykowane Brahdelt ~^^~
Najnowsze nabytki w mojej włóczkowej menażerii:
Kłębki Knit Picks, z których dziś napoczynam szalik kibica, biało - zielony, Le-chia-Gdańsk!, może i na czapkę starczy?:

I Alize Cashmira, miłe i mięsiste, już z myślą o gwiazdkowych upominkach:
Ja to jestem Mistrz Fotografii jednak. W każdym razie - one są oliwkowe, cieniowane. Ze zdjęcia raczej nie można tego wywnioskować.

A mam jeszcze w odwodzie kłębuszki z norweskiej pasmanterii, do których czasem przykładam policzek, pomiętoszę i z czcią odkładam do zabezpieczonego przed kotem i kurzem pudła. Tak sobie myślę, że gdybym tu w Gdańsku poszła do pasmanterii i pokazała na próbę Baby Alpakę z jedwabiem, prosząc o coś podobnego, to panie by chyba pomdlały. Ostatnio, kiedy kupowałam moteczek Eliana, zapytałam o druty wymienne i nawet pokazywałam swoje (gdyż akurat miałam je przy sobie). Ale tylko przyjrzano się mi jak nieboskiemu stworzeniu, toteż poszłam sobie w swoją drogę. A to i tak lepiej zaopatrzona pasmanteria spośród gdańskich...


Jesienne maczki

Przeziębienie okazało się zapaleniem uszu. Obustronnym. Moja Koleżanka z siostrzanego kina, dyrektorka tegoż zresztą, skwitowała to krótkim "stres z ciebie schodzi", niemniej jednak na trzy dni lekarz skierował mnie na zwolnienie. W piątek przed urlopem wrócę jeszcze do pracy, powykańczać różne sprawy; teraz jednak, wystraszona stanem uszu przygotowała sobie czapeczkę. Wzór? Najmilszy z możliwych, na który czaiłam się przez rok, bojąc się rzędów skróconych i wzdychając do kolejnych pieknych egzemplarzy.
Aż tu, przeglądając archiwalne wpisy u Effci znalazłam proste objaśnienie. Coś zaskoczyło, "robaczek doszedł do jabłuszka", jak powiada jeden z moich kinowych znajomych i...
Mam. Moja własna Poppy, nawet czerwona :) na wspaniałej formie czapniczej, która wygląda jak portowy pachołek ^^

Kombinuję do niej ozdobę w postaci sześciopłatkowego kwiatka, ale więcej pruję, niż dziergam, bo nie opanowałam jeszcze ładnego zmniejszania po trzy oczka na raz. Ale dojdę do tego, nie martwcie się.

Włóczka to Red Heart Fina, troszkę podgryzająca, ale wełenka bez domieszek.
A przy okazji - rozpoczęłam rozbudowywanie mojego KnitPro-wego limitowanego zestawu, który nie wiedziec czemu nie posiada drutów nr 3. Toteż nabyłam drogą kupna i zamierzam co miesiąc coś "dobywać". Zobaczcie - ładne, prawda?

Hm, guzik widać, prawdę mówiąc. Ale ta ich tęczowość mnie urzekła. Są przy tym inne w dotyku, mniej śliskie niż te z różanego zestawu.
A na koniec jeszcze jedna Poppy, z Rozetti First Class, dla mojej małej Brataniczki. Nie ostatnia, coś czuję ^^ i trochę krzywo umieszczona na tym słupku, no, ale on nie przewiduje rozmiaru niespełna dwuletniego dziecka, toteż naciągałam. Moja Mama szyje - lub już uszyła - dla Juleczki kombinezony wymagane w norweskich żłobkach (tam dzieci niezależnie od pogody przebywają dużo na powietrzu) i chyba dopasowałam się kolorystycznie. Kombinezony są bowiem zielono - fioletowe, fajnie (bo nie różowe, nie cierpię różu na małych dziewczynkach. Dzieci powinny nosić czerwony, żółty, zielony, niebieski - same żywe barwy!) No!


niedziela, 30 września 2012

Pióra i wachlarze

Moje pierwsze spotkanie z ażurowym wzorem. Bardzo prostym muszę przyznać, chociaż oczywiście pierwszy rząd prułam uroczyście, oczko po oczku. W tej chwili zrobiłam już niepełne cztery powtórzenia wzoru i bardzo mnie wciągnęło. I - rzecz jasna - domówiłam w Zamotanych kłębuszek włóczki, gdyż w mojej pasmanterii nie maja już tego zestawienia kolorów. A żeby nie zatracić wprawy, zamówiłam też w e-dziewiarce dwa motki Alize cashmiry w ładnych kolorach. Na kolejną chustę ażurową. Co za frajda!



Elian merino przyjemnie przesuwa się na drutach, jest mięciutkie, ale wolałabym, by pasma poszczególnych kolorów były dłuższe. No i spotkałam się z niemiłą niespodzianką w postaci supełka w środku motka. Będę musiała zatem jakoś sprytnie schować niteczki, a jeszcze nie wymyśliłam sposobu na to. Kolejne łączenie nitek, na spotkaniu dwóch kłębków już zszyłam ze sobą, przeczytawszy u Fanaberii o takiej metodzie. Ale pierwszy supeł jest i mnie drażni.
A dziś paraduję od rana po domu w otulaczu, który dawno, dawno temu wygrałam u Kasi - boli mnie gardło, toteż się dogrzewam, mając w nosie, że w ten sposób stwarzam bakteriom lepsze warunki rozwoju w ciepełku. Trudno. Zaraz zresztą wyprawię się po sok z malin i imbir do herbaty na rozgrzewkę.
Muszę nabrać sił przed jutrzejszymi płacami.
Spokojnej jesiennej niedzieli Wam życzę.

środa, 26 września 2012

Multnomah na setny post

To już setny post, odkąd wyprowadziłam się na bloggera. Przez ten czas odwiedziłyście i odwiedziliście mnie ponad 20 tysięcy razy. Dla mnie to bardzo, bardzo wiele - wiem, że nie mogę się porównywać z niektórymi blogowiczami, którzy taką ilość odwiedzin notują dziennie - ale nawet nie chcę się z nimi porównywać. Jestem za to zaszczycona uwagą, jaką mi poświęcacie, miłymi komentarzami. Blog to specyficzna strefa życia, a Wy czynicie ją cudowną.
***
Przy okazji chciałabym Wam pokazać chustę, do której wreszcie, po prawie roku się zabrałam. To Multnomah, chusta kojarząca mi się kształtem i strukturą z ćmą. Jeśli podołam tej pierwszej, druga będzie ze srebrzystoszarej wełenki i takie właśnie nadam jej imię: Nocna Ćma.
Jest to wzór popularny - na Ravelry znajdziecie prawie siedem tysięcy wykonań, każde urokliwe. Ja swoją zaczęłam wczoraj, a oto skromne jej początki:

Na razie rogal, jak statek Obcych i to rogal bardzo niewielki. Jednak czuję, że będize postępował szybko we wzroście. Dziergam na moich ślicznych KnitPro, z mięsistej Elian merino. To wełenka i na moją kieszeń, i na moje upodobania. Ciut rozwarstwia się pod czubkiem druta, ale i tak się polubiłyśmy :)

Zaś z własnoręcznie farbowanej kończę mitenkę - i chyba spruję. Coś pomieszałam w obliczeniu i nie przylega ładnie do dłoni, tylko wisi jak worek ponad nadgarstkiem. Ale kolory układają się przyzwoicie:


poniedziałek, 17 września 2012

Postępy w pracy

Kochane moje, dziękuję za komentarze :) crumble było pyszne, jednak miało tą znaczącą wadę, iz było go niezmiernie mało. Toteż dziś, w czasie gdy Mariusz odsypiał nocną zmianę, przygotowałam szarlotkę na kruchym spodzie i faszerowaną paprykę :)
Brahdelt, masz rację, gama kolorów Knit Picks oszałamiająca, wełenka miła w dotyku i dość popularna na ravelry. Wzięłam jeszcze moteczki na szalik kibica dla słodkiego męża, bo mu akryl zaczął szkodzić :) A i tak czuję przykry niedosyt, bo chciałabym WSZYSTKIE z wyjątkiem czarnego (nie widzę czarnych nici w robocie)
Klaudyno, dziękuję, tym milsze słowa, że dopiero się uczę :)
Kinga - jak tylko znowu przyjedziesz do Gdańska, wielkie crumble będzie siedzieć w piecu, daję słowo, specjalnie na Twoją cześć! I to wedle wskazówki Marisol, z uwzględnieniem lenistwa i surowych owoców :)
Jutro koniec rozpusty, bo układam grafik załogi.
Od tygodnia zastępuję Ojca Dyrektora; w bieżącym tygodniu zastępuję Ojca Dyrektora oraz kadrowca jednocześnie. Oczywiście moje własne obowiązki nie ulegają przez to zawieszeniu :)
Żeby nie popaść w obłęd, staram się codziennie zrobić kilka rządków na drutach albo zszyć chociaż jedną rozetkę sześciokątową. Z zamierzonych 110 rozetek mam już 24 sztuki. Zszywam kolory i wzory naprawdę losowo, toteż efekt wygląda obecnie tak:


Rozetki nie są ze sobą połączone, to nastąpi dopiero na sam koniec. Na razie będę sobie musiała dorobić sześciokątów.

A teraz  czas na filiżankę mocnego rosołu z lubczykiem przed udaniem się do łoża, któren to lubczyk, jak wiadomo, moc pewną ma (a przynajmniej nie zaszkodzi ^^)

niedziela, 16 września 2012

C(h)rumble

Jest jesień: czyli papryka, śliwki, jabłka. Raj na ziemi po prostu. A jeśli do tego doda się niedzielę spędzoną razem? jest cudnie.
Można oczywiście tak, jak nasza kotka, przed telewizorem:

Można tak jak my, za stołem, przy pysznym, jablkowo - śliwkowym crumble z lodami waniliowymi. Niebo w gębie, powiadam...
A po tej kruszonkowej rozpuście mogę pochwalić się konikami: ładna z nich para, ale prawą rękawiczkę zrobiłam jakby ciut ciaśniej. Nie wiem, jak to wytłumaczyć: na szerokośc jest taka sama, ale wyszła... minimalnie krótsza. Nie widac, ale ja o tym wiem :(

Zapomniałam zrobić zdjęcie od spodu, ale nie szkodzi.
Za to kupilam w Great British Yarn wełenkę na nową parę. Heather w takim zestawieniu, jakie sobie wymyśliłam zaczęłam dziergać w pociągu, jadąc do Warszawy; niestety - kolory zupełnie się ze sobą zlały, nie dalo się ich rozróżnić miejscami. zatem sprułam, a rękawiczki robię po prostu z tej melanżowej welenki. Nawet dość ładnie idzie. Kolejne wydziergam wedlug wzoru Ruba'iyat Mittens - zachwycił mnie!, a wydziergam z Knit Picks Palette, w kolorach Rose Hip i Tranquil (zdjęcia stąd)




***
C(h)rumble robimy tak:
pestkujemy śliwki, obieramy, drążymy i krajamy w duże kawałki jabłka, gruszki. Na patelni rozpuszczamy łyżkę masła, dorzucamy łyżkę cukru (lepiej mniej, niż więcej), chwile smażymy sobie na dość mocnym ogniu, by odparować sok. Wykładamy do niskiej foremki do zapiekania. Można dodać cynamon (imbir? gałkę muszkatołową?)
Kruszonkę robię tak:
200 gramów mąki na 100 gramów cukru i około 100 gramów masła (może nieco mniej niż 100 gramów) rozcieram w palcach na piasek. Dodaję kilka kropel ekstraktu waniliowego. Ugniatam i rozkruszam na owoce. Piekę 25 minut w piekarniku rozgrzanym do 180 stopni, bez nawiewu. Podaję gorące, z lodami i kawą.
Zaraz przyjdą goście? Masz chęć na "coś słodkiego"? No to c(h)rumble :)