czwartek, 12 maja 2016

Redukcja...

Zdarza się Wam odczuwać przesyt? Macie czasem wrażenie, że posiadane przez Was rzeczy WAS biorą w posiadanie, otaczają i przytłaczają?
Dochodzicie do wniosku, że nadmiar?
Mnie takie refleksje zaczęły nachodzić kilka miesięcy temu. Zaczęło się prosto - spojrzałam na puderniczki Strattona, zamknięte w szafce i zobaczyłam, jakie są zakurzone. Zaraz, jak to - zakurzone. Moje Strattony? No właśnie. Moje Strattony, zgromadzone i zdobyte z trudem, przez prawie rok leżały nietknięte. Tak samo stylizowane na vintage ubrania, buty, torebki, całkowicie nieprzystające do mojego trybu życia. Kosmetyki, lakiery do paznokci, Burdy, tkaniny... w 30-metrowym mieszkaniu zgromadziłam sporo. Po co?
Oczywiście refleksje to jedno, a działanie to drugie :) Te przykładowe Strattony wystawiłam na sprzedaż w grupie miłośniczek vintage na facebooku... i pokątnie cieszę się, że nie ma chętnych. Z żądzą posiadania trudno się walczy...
Ale w innych dziedzinach było mi łatwiej. Wyniosłam wiele worków nienoszonych ubrań i butów do kontenera PCK. Przejrzałam zapasy kosmetyczne i zostawiłam wyłącznie to, czego używam i co dobrze robi mojemu ciału. Oddałam nieużywane lakiery i kolorową tanią biżuterię Bratanicom mojego Męża, sprawiając im frajdę. Przejrzałam ręczniki, pościel, domową chemię i naczynia. Zostawiłam wyłącznie rzeczy użytkowane, w dobrym stanie.
Wiele jeszcze przede mną, ale widzę efekty.
W szafie mam luzy. Ujawniła się baza kolorystyczna - ubrania szare, granatowe i czerwone, w których czuję się doskonale, które wzajemnie się uzupełniają i pasują do mojego życia. Łatwiej teraz uzupełniać braki, kiedy się wie, czego właściwie potrzeba.
Zastąpiłam tradycyjne lakiery do paznokci hybrydami 3 w 1. To była dość kosztowna inwestycja, ponieważ musiałam kupić lampę UV i niezbędne preparaty. Mam jednak trzy podstawowe kolory, pasujące do ubrań, które trwają nienaruszone do 10 dni, a potem zmywają się bardzo łatwo i nieinwazyjnie.
Kupiłam wymarzoną hulajnogę. Hulam do pracy z wiatrem we włosach i muchami na radośnie wyszczerzonych zębach :) Jeśli zobaczycie "ryczącą czterdziestkę" zasuwającą na hulajnodze, uciekajcie z drogi. To będę ja :)
Zaskakujące było to, że redukcja właściwie nie objęła książek. Mamy tylko te, które chcemy mieć na zawsze, do których wracamy.
Kłębki i szmatki do patchworku też redukcji nie podległy, wiadomo. Tu nawet następuje proces mnożenia, ale dość kontrolowany... finansowo.

Tymczasem z frontu robót:
* kremowy Date Maker został spruty. W takiej formie nie byłby przez mnie noszony, więc kłębki wróciły do projektu kocykowego, skąd właściwie przyszły. Kwadraciki szydełkowe mnożą się pomału.

* zakupiona dawno temu alpaka z jedwabiem w kolorze kota rosyjskiego niebieskiego została wzięta na druty i powstaje z niej dość zadziwiająca forma - Folded Square Cardigan. Jest to 300 oczek w jednym ciągu, przerabianych ściegiem francuskim. Na razie nuda :)
Zdjęcie z bloga Purl Soho, od autorki wzoru. Włóczka wydaje się być dobrym wyborem, jest jedwabista, lejąca, miękka...
A tu już mój kawałek:


* sześciokąty z poprzedniego wpisu przemieniły się w parówkę. Wełnianą parówkę :)