środa, 15 grudnia 2010

Wieniec świąteczny i różności rozmaite...

Dziś zrobiony i już wisi. Strasznie koślawy wyszedł mi w tym roku, ale nie miałam żadnego wieszaka drucianego z pralni, żeby zmontować podstawowe kółko. Więc ucięłam gałązek z wierzby pod domem i uwiłam podstawę. Bardzo wiotką i chudą wprawdzie, ale cóż. Musi wystarczyć.
Jemioła również zdobyta rabunkowo, ale tym akurat się nie martwię, to pasożyt - więc sumienie uspokajam tym, że oczyściłam drzewo ze szkodnika.
No a reszta bardzo zwyczajna - trochę ozdób, kokarda - kiedy patrzę na zdjęcia, to wydaje mi się, że bombki są zbędne i słomiane serduszka w zupełności by wystarczyły?

Brahdelt, ja też mam króciutkie paznokcie. Naprawdę. Kiedy zaczynają sięgać ponad opuszek, nie mogę chwycić igły, przeszkadzają mi, więc trzymam je bardzo krótko. I w kolorze :) A Tobie polecam drugi najlepszy wynalazek XX wieku - utwardzacz lakieru Seche Vite. Ja swój kupuję na ebayu oczywiście, bo kto chciałby przepłacać potrójnie w polskim sklepie? Nakładasz na jeszcze wilgotny lakier, odczekujesz 10 minut i potem hulaj dusza! Możesz zmywać, prać ręcznie, szorować kabinę i okna (sprawdzone), a lakier ani drgnie. I nieważne, czy to OPI czy Wibo z Rossmana. Bardzo się cieszę, że odkryłam ten preparat, bo ze względu na ręczne aktywności rozmaite zaraz po niecałym dniu miałam obtarcia i odpryski lakieru...
A przy okazji paznokci - przy ręcznym pikowaniu zwykle mocno uszkadzam igłą dwa w lewej ręce. Dzieje się to podczas podpierania czubka igły przebijającej się przez warstwy. Obecnie mam z tego powodu przerwę w pikowaniu, dopóki nie odrosną pazurki, bo w pewnym momencie igła zdziera paznokieć do krwi i rani. Nie wiem, dlaczego akurat tak układam ręce przy pikowaniu. Może istnieje jakiś magiczny naparstek chroniący przed tym?
***
Bardzo mnie ucieszyły Wasze komentarze dotyczące czapki. Do drutów mam sympatię, ale brak mi umiejętności niestety, a nie ma tu nikogo, kto by mi umiał pokazać. Żadnej życzliwej babci... Obecnie odkrywam, jak robić norweskie gwiazdki i nie ściągnąć robótki jednocześnie. Wcale niełatwe...

wtorek, 14 grudnia 2010

Uszata? Rogata?

Nie wiem. Dla mnie wygląda "kociato". Jest ciepła i nieco za płytka, ale to moja pierwsza czapka drutowana w życiu. Nieład na lodówce jest zwyczajnie domowy, więc pomińcie go łaskawie wzrokiem.
Przy okazji - pierwszy raz wrabiałam norweski wzór i się wciągnęłam ^^

czwartek, 9 grudnia 2010

Co robiłam, gdy mnie tu nie było?

Fiu, fiu...(jakby powiedział wróbel Ćwirek) - pracowałam. Ostatnio jakoś bardzo często na nocnych zmianach, co mnie zdemoralizowało zupełnie. Bezwstydnie wstawałam w południe po to, by powłóczyć się z odkurzaczem, wykapać i pójść do pracy. Dramat, wszystkie roboty stoją.
***
Kołderka dla Hikari wypikowana w połowie. To akurat praca wymagająca doskonałego światła, więc wykonywana zazwyczaj tylko w dzień. Może w grudniu uda mi się ją zakończyć?
Szydełkowy Szalikorost z bardzo popularnego w sieci wzoru przyrasta średnio o centymetr na tydzień.
Elementy do grudniowego wyzwania w Patchworkowej Gwieździe wiszą na tablicy.
Lalki zaniedbane, siedzą w szafce zagrożone zasypaniem przez książki.

Maszyna do szycia zarosła kurzem.
Kupiłam nowe lakiery do paznokci. Dotychczasowe oddałam Siostrze, bardzo z tego radej. Jak zwykle uległam globalizacyjnemu wpływowi  i dokonałam zakupów na ebayu. Opi, China glaze, Seche vite - właśnie stamtąd pochodzą. Trzy razy taniej niż w polskiej sieciowej perfumerii...
Przy okazji pochwalę się polskim zakupem - lakiery Colour Alike marki Barbra, naszej rodzimej. Zupełnie niezłe i w ładnym wyborze kolorów. Polecam, bo mają fajne nazwy, zupełnie jak Opi czy Essie :)
Wyznam, że na paznokcie mam fiksację. Przez bardzo wiele lat, prawie dwadzieścia, je obgryzałam. W międzyczasie dorobiłam się jeszcze odmrożeń rąk. Palce mam grube i krótkie jak paróweczki. Więc wynagradzam to sobie pięknymi kolorami lakierów, które ukrywają to, że każdy paznokieć ma inny kształt i długość płytki :) A co mi tam!

Rzecz jasna, czasem udało mi się coś zrobić. Maślane ślimaczki na przykład

Drożdżową rybę z soczewicowym nadzieniem

Prasowanie (kot pomaga)

Dziś siadam też do szycia. Mam wolne, każdy paznokieć w innym kolorze, zupa ugotowana już wczoraj zawczasu - hulaj dusza.
Pa.

niedziela, 14 listopada 2010

Na razie wygrywam...

Nadal sześciokąty.

Tego etapu pracy byłam bardzo ciekawa. Cały wierzchni bryt skończony, zatem pora była wydobyć papierowe szablony. Praca ta zajęła mi równo dwie godziny. Cierpliwe wyciąganie fastrygi i odkrycie, że nie naruszyłam igłą podczas szycia żadnego papierka. Fiu, fiu...
Narzędzie, które bardzo mi pomogło w tej pracy to kostka hafciarska. Moja wykonana jest z kości morsa i pochodzi z Kamczatki. Dawno, dawno temu kilka rzeźbionych szydełek i właśnie tą kostkę dostałam w prezencie. Są znacznie starsze niż ja, ale wygodnie się nimi pracuje. Ciekawe, czy faktycznie na Kamczatce je wykonano?
I na koniec:
Podobno sześciokąty można wykorzystać powtórnie. Hm... moje są tak pomiętolone, ze wolę pracowicie wyciąć nowe. Kiedyś, dawno temu używano do tego celu gazet, okólników, listów reklamowych. Zostawiłam sobie jeden Glamour na ten cel. Niechże będzie z niego pożytek.
Teraz pikowanie. Wybrałam technikę sashiko, zaraz zaczynam.

środa, 10 listopada 2010

Dziękuję!!!

Zajrzałam sobie dziś do komentarzy, a tam tyle dobrych słów! I nowi Czytelnicy :)
Dziękuję bardzo pięknie, postaram się zasłużyć na Wasze życzenia w ciągu kolejnego roku życia. Mam tyyyyle pomysłów na różne śliczności...

...a tymczasem - dziś dzień wolny od pracy. Spędziłam go... fajnie. Pranie, czytanie, szycie, drukowanie schematów i... testowanie nowego fasonu falbanki. Trzy pierogi u góry mają mój zwykły model, natomiast te na dole prezentują nowy krój. Ach, jak za mną chodziły ruskie pierogi!
 I jeszcze coś. Poczułam, że nie przeżyję już ani dnia dłużej bez tablicy na schematy i pomysły. I mam :) do czego walnie przyczynił się Mariusz. A teraz, po tej trudnej pracy wypoczywa sobie z koteczką :) która wyraźnie daje do zrozumienia: "wara od MOICH kolan"!

wtorek, 9 listopada 2010

W ogrodzie

W ogrodzie bywają róże. Zapisałam sobie ich fotografię, by odtworzyć kolory w jednym z patchworków. Są słoneczne, piękne.

Ale ogród to też inne kwiaty. Na przykład sześciokątne :) Ogród Hikari ma się ku końcowi - doszywam listwy (dużo ciemniejsza czerwień, stanowiąca zamknięcie i obramowanie jednocześnie) i przede mną pikowanie i lamówka. Mało zostało, więc bardzo się cieszę, mogąc posłać wkrótce gotową pracę do rąk nowej właścicielki.  I tutaj gorące barwy; jesień, ale taka słoneczna jesień. 
Wyprułam wstępnie kilka papierowych sześciokątów. To prucie będzie najzabawniejszym elementem pracy, jak mniemam. Ale zanim to nastąpi, muszę dziś przed pracą przejechać się do sklepu z tkaninami po ocieplinkę do wypełnienia. Inaczej będzie dość kiepsko, trzeba by czekać na przesyłkę z allegro.
A w łepetynie setki pomysłów i wzorów. Tablica pamięci rzemieślniczej się wypełnia :)

sobota, 6 listopada 2010

31 lat

Hurra! Dziś skończyłam 31 lat. Cudownie. Jestem zadowoloną z siebie kobietą. A Mój Mąż jak zwykle mnie rozpieszczał, chociaż on rozpieszcza mnie każdego dnia. Był wielki bukiet, dwa! torty bezowe (uh... przepyszne) nowy telefon w prezencie mężowskim :) i piękny album o tkaninach od Przyjaciół.
Mogłabym świętować codziennie...

czwartek, 4 listopada 2010

Słodkości lalkowe...

Jest na Etsy mnóstwo różności najrozmaitszych. Ale spośród nich wybrałam słodycze dla moich panien, o takie:
Przepiękne rzeczy oferuje Jenny - zajrzyjcie do Delish beads i nasycćcie się słodkościami, które nie tuczą. Jenny, so much beautiful sweetness, thank You :) I want to buy more and more for my dolls... soon :)
Chwalić Boga, że żywiczne zęby nie psują się od słodyczy. Bo byłoby kiepsko po takich ilościach...^^

Czwarty dzień w łóżku

Katastrofa. Sił mam mniej więcej tyle co mój kot, telefony służbowe kilka razy na dzień - śmieszne uczucie, rozmawiać z partnerem biznesowym leżąc sobie w pościeli w czerwone zygzaczki - nie chce mi się nic. Dobrze chociaż, że Jesienny Ogród coraz bliżej końca.
Ale za to planuję elementy mojej wymarzonej dioramy. Zaprojektowałam wiele rzeczy, z kilkoma będzie musiał uporać się mój Mąż, niestety. No i dziergam kocyk do lalkowego pokoju, warkoczowo - ryżowy, z szetlanda naturalnego koloru. Szetland gryzie, ale pasuje mi do pomysłu. Do tego kocyka zrobiłam sobie sześć śmiesznych markerów z kuleczek jadeitu bursztynowego. Miały być na laleczną kolię :)

W ogóle temat dioramy mnie pochłania. Naoglądałam się miniaturowych domków w skali 1:12, wieczorami przez Skype rozprawiam o konstrukcji mebli z moim Tatą... przy okazji dowiedziałam się, że gdzieś na podlondyńskim bazarze miał w rękach książkę o meblach dla lalek. Kupił tą o ubrankach... prześlicznie wydaną książkę z wykrojami dla porcelanek. A podręcznik lalkowego meblarstwa został.
Ale nic to. Projekt kominka i wykonania tegoż opracowany w szczegółach, trzeba tylko wstać wreszcie z łóżka. Projekt ścianek dioramy - dwie całe i kawałeczek - opracowany bardzo starannie, łacznie z dekorami i kolorami. Półeczka na książki i kufer na skarby zdekupażowane i pomalowane. Projekt fotela i podnóżka "in progress". Pled się dzierga. Pomysłu na dywan - poza haftem gobelinowym - brak. Serwis porcelanowy jest.
I to nie koniec...

wtorek, 2 listopada 2010

Nie kupuję, zużywam!

Tak, postanowiłam jakiś czas temu zrobić w domu taką akcję, dotyczącą ogólnie wszelkich dziedzin życia. Jakie mam spostrzeżenia? Trzeba uważać :)
* przekonana o zapasach domowych żelów pod prysznic, szamponów i rozmaitych drogeryjnych produktów zużywałam, zużywałam  - aż pewnego pięknego dnia obudziliśmy się bez mydła. I bez jakiegokolwiek produktu myjącego. A byłam pewna, ze w szafie ze środkami czystości mam zabunkrowaną kostkę Dove!
* mężczyznom pewne rzeczy trzeba często powtarzać, tłumaczyć, jak powiada Piekara w swoim inkwizytorskim cyklu - cierpliwie i z miłością. Inaczej będzie taka historia jak u mnie w domu: przez szacunek dla Matki Ziemi i alergie Mężowskie staram się jak najbardziej ograniczyć chemię sprzątającą. Dawno już poużywałam wszelkie "modne" środki czyszczące, zostało mi jeno szwedzkie sosnowe mydło płynne do ogólnego użytku. Czyściłam łazienkę sodą i octem, dodawałam olejek lawendowy, mydłem wyżej wzmiankowanym myłam meble i podłogi. Pełna ekologia w chałupie. Aż tu mój Mąż przynosi Pronto w sprayu z zakupów - bo meble jakieś takie matowe... i na co człowiek się starał, żeby dom oczyścić z silikonów, parabenów i inszych -ów drażniących skórę i środowisko? :)
* czasem w ramach akcji "nie kupuję, zużywam" trzeba najpierw coś kupić :) Ja kupiłam lakiery do paznokci. Jeden koreański, który już znacie i dwa polskie - Colour Alike. Mają fajne nazwy: "Wekendowy szał" - pisownia oryginalna, ale lakier jest dość wierną kopią "Paradoxal" Chanel i "Oriental red" będący perłową fuksjową czerwienią z kroplą gorącego różu i brzoskwini. Więc mogę już zużywać, mam pięć najulubieńszych kolorów do noszenia na codzień (w tym Precision Twinkle toes i Essence Dessert Fox). Reszta zasili zbiory mojej Siostry, która na pewno nie pogardzi :)
* akcja dobrze zrobiła mojej szufladzie-spiżarni. Warto przeglądnąć zapasy i zjeść w pierwszej kolejności to i owo.
Fajnie też opróżnić szafy (to jeszcze przede mną, jak już wstanę z łóżka) i dokonać segregacji. Ograniczyć zużycie mediów. Żyć prościej.
Co sądzicie?
***

W mieszkaniu piętro wyżej w tym roku szkolnym mieszka młody skrzypek (albo altowiolista, nie jestem pewna). Ćwiczy sumiennie, ale kiedy słyszy się ten sam pasaż po raz siódmy, z błędem w tym samym miejscu... zęby same zgrzytają, naprawdę.

poniedziałek, 1 listopada 2010

Angina / zapalenie oskrzeli

Diagnoza pierwsza jest lekarska.
Diagnoza druga - mojej Mamy, która posłuchała trochę mojego kaszlu przez Skype. Mama zna mój kaszel doskonale, więc raczej się nie myli.
Koniec końców - łóżko, antybiotyk i ogólna degrengolada.

Ale na pocieszenie mam Lisbeth, już umalowaną i wspaniałą! jest tak słodka i śliczna jak sobie wymarzyłam, Hikari stworzyła idealny makijaż. Wstawiam ukradzione jej zdjęcie, może się nie pogniewa!

czwartek, 21 października 2010

Ojojoj, ile czasu minęło...

Olaboga, dawno mnie tu nie było. Dziękuję za czujne komentarze, nic mi nie jest, żyję i wracam do blogowania :)
Przyczyny mojej nieobecności: praca (w korporacji) i urlop (w lesie). Taaak... środek lasu, środek Borów Tucholskich, sam środek BRAKU ZASIĘGU sieci telefonicznych. Czy może być coś wspanialszego?
Szukając miejsca na spędzenie późnego urlopu znaleźliśmy w internecie ofertę Leśniczówki Świt. Bardzo nas urzekło, że właściciele zachwalali to miejsce inaczej  niż pozostałe ośrodki agroturystyczne, których oferty również starannie prześledziliśmy. Nie było mowy o telewizorze w każdym pokoju, zamiast tego - kuszenie obszerną biblioteką leśną, opisami szlaków turystycznych, atlasami roślin i zwierząt. Kominek w wielkiej sali, taras w ogrodzie, punkt widokowy na rzekę, cisza, spokój.

Staliśmy się więc wędrowcami do Świtu. Jeśli jesteście miłośnikami Opowieści z Narni, możecie uznać, że to celowe zapożyczenie, bo to mój ulubiony tom powieści (dla wielbicieli ekranizacji - Podróż Wędrowca do świtu wejdzie na polskie ekrany 24 grudnia tego roku).
Co nas tam spotkało?
Las. Ogromne pnie buków, liście zaściełające ziemię od wielu jesieni, cisza.
Las. Ogromne pnie sosen, mech jak dywan i igły spadające we włosy jak w jednym z tych niezwykłych azjatyckich  filmów. Pomału. Nieśpiesznie. Cisza.
Las. Grzyby śliczne jak ilustracje atlasów i encyklopedii.
Chłód. Szum rzeki. Punkt widokowy "Piekło" i punkt widokowy "Niebo" w stosownym układzie. Piekło w dole, Niebo na wzniesieniu.
Święty Hubert z wiernym psem i obowiązkowym jelenim wieńcem w wyciętej z pnia kapliczce.
Sami zobaczcie.


A na koniec urlopu prezent, który sobie sami zrobiliśmy z myślą o Wymarzonym Domu. Tak, wymarzonym - czymś, co będzie skrzyżowaniem ziemiańskiego dworku z kaszubskim domem, solidnym i ceglanym. Oto nasz bardzo udany zakup:
Wiecie, co to? Oczywiście, malowane łózko, stare, kompletne, troszkę nadjedzone przez kołatki albo inne drewnojady i strasznie brudne. Strasznie strasznie. I do tego krótkie - 190 centymetrów długości. Ale jest śliczne. Pora zacząć zbierać do niego poszewki  z monogramami, ze spranego lnu. I siennik :)
***
I jeszcze o globalizacji, bo mój ostatni zakup zagraniczny mnie skłonił do rozmyślań.
Z racji mojej niebotycznej próżności :) i zamiłowania do dobrego wyglądu często zaglądam na blogi kosmetykowe i lakierowe. Tam odkryłam nowy lakier do paznokci: koreański. Niedawno do mnie przybył.
Czy to nie jest dziwne?
Francuskie wina, hiszpańskie oliwki, włoskie sery, greckie winogrona, koreańskie lalki i lakier do paznokci.
O, taki: zdjęcie z aukcji sprzedawcy.
Bardzo dobra jakość, gładkość nakładania, równe krycie, dobre zmywanie, ładny połysk i kolor. Za całe dwa i pół dolara. W porównaniu z naszym polskim Inglotem - znacznie lepszy jakościowo, a nawet z przesyłką z Korei - tańszy. Czy to nie dziwne? ^^


niedziela, 29 sierpnia 2010

Bento twins

Dwa zaległe bento.
Najpierw pudełka na bardzo długi dzień:
* duszona cukinia z cebulką i lubczykiem; rano dodałam do niej słony ser typu bałkańskiego, pocięty w kosteczki
* polędwiczki smażone, podane na zielonej fasolce; mam swoją metodę smażenia polędwiczek - zawsze robię to na suchej patelni, smażę krótko, a potem gorące podlewam octem balsamicznym i pozwalam im ostygnąć. Przechodzą słodkawym i kwaśnym aromatem octu, są pyszne i kruche. Sól i pieprz wystarczą jako przyprawy. Całość już po ułożeniu w pudełku skrapiam oliwą
* ryż okomesan po ugotowaniu zaprawiony specjalną zaprawą do ryżu stosowaną przy sporządzaniu sushi i onigiri. Mariusz bardzo lubi taki ryż, a mnie się wydaje, że octowa zaprawa przedłuża jego świeżość w pudełku :) Na ryżu posypka furikake - pokrajane nori, sezam i... chili

















I pudełka na dwie różne okoliczności, już mniej bliźniacze. Dla Mariusza na rano, a dla mnie na drugą zmianę. Jestem wówczas po obiedzie, więc nie muszę mieć tyle jedzenia :)

















* Pikantne kokardki w pomidorowym sosie - dobre również na zimno, nie pieką wówczas tak mocno w język
* panierowane smażone kapelusze pieczarek, faszerowane nadzieniem z kuskus. Ku mojemu zdziwieniu nie rozmiękły, nie straciły na smaku, chociaż pewnie lepsze byłyby ciepłe. W każdym razie - jako produkt przygotowywany wieczorem - nadają się do zapamiętania.
* surowe warzywa - marchew i kalarepka - pocięte w cząstki i zawinięte w folię. Do rana nie obeschną, przećwiczyłam ^^

* w Mariuszowym bento dodatkowo jeszcze - filet z piersi z bardzo ostrym sosem przygotowanym na bazie sambal oelek, sałatka ze świeżego ogórka (żeby przełamać pikantność) i sos do sałatki w małej plastikowej rybce.




Zauważyłam braki w moim obentowym przygotowaniu... Chciałabym mieć różnego rodzaju przekładki oddzielające różne rodzaje żywności; chciałabym foremki do onigiri - słabo jeszcze idzie mi ugniatanie ryżu, zresztą kto by nie chciał onigiri w kształcie główki Hello Kitty?
Chciałabym też małe wycinaki w różnych kształtach, do robienia na przykład rybek z marchwi. A co mi tam! zajrzę na e-bay...

I obento na jutro:



* oczywiście nieśmiertelna cukinia - kocham cukinię tak bardzo, że jadam ją trzy lub cztery razy w tygodniu. Tym razem usmażona na oliwie i podana z winegretem, oliwkami i czosnkiem.
* czerwona fasola w sofrito - ulubione danie Emilia Sandoza (przypominam - "Wróbel" lekturą obowiązkową!) - pikantne danie, pożywne i smaczne
* ryż z zaprawą, ale tym razem naturalny długoziarnisty. Sezam i nori

Myślę sobie, ze wiele z tych dań nigdy nie słyszało o Japonii - ale z drugiej strony po prostu korzystam z bogatej tradycji przygotowywania potraw i jedzenia na wynos, dostosowując ją do moich warunków. Co nie oznacza, że nie będzie w pudełkach tamagoyaki, sushi maki czy igen-no nimame z rozmaitych rodzajów fasoli.
Wraz z sezonowymi owocami i surowymi warzywami do chrupania...

sobota, 28 sierpnia 2010

Heksagonia

Brahdelt, oczywiście, ze patchworkuje się ręcznie! (Możesz sobie teraz wyobrazić, że obejmując dłońmi filiżankę z czekoladą zwracam ku Tobie twarz z wysoko uniesionymi brwiami). Ręczne szycie i fakt, że skrawki pochodzą z życia Bliskich i Przyjaciół nadaje tej pracy szczególny smak i dodaje przyjemności!
Zurie, zaraz będzie i o Twoim wkładzie, mo chridhe ^^
Kite Designer, witam i oznajmiam, że bałabym się sama pójść oglądać te rysunki. Te długie nogi zwierząt, budzik na ptasich łapach, wyraźna potrzeba ucieczki widoczna w szczegółach...
***
W sześciokątnym obłędzie, czyli Jesiennym  Ogrodzie Hikari wyraźny postęp. Akurat nadarzyło się, że przyjechała do mnie Młodsza Siostra. Para dobrych, zręcznych rąk nie może się marnować przez cały dzień, prawda? Serce boli na takie marnotrawstwo! więc Młodsza Siostra pracowicie wycinała papierowe sześciokąty, czerwone sześciokąty i naszywała jedne na drugie :) Muszę uroczyście oświadczyć, że chciałabym mieć Jej pomoc na co dzień, bardzo raźno szła nam wspólna praca...
Obecnie mam tyle:















Sporo brakuje, kolejność bloków również dość przypadkowa, ale pomału wyłania się zarys... Większość czerwonych sześciokątów zawdzięczam Zurie :)
A ponieważ mam dziś wenę, pokażę również jak to jest zrobione - i opowiem o szmatkach. Brahdelt mnie sprowokowała, a poza tym muszę Wam pokazać pewien szmatkowy sklep, w którym czasem tonę...

Jak już wspomniałam, Honeycomb szyje się ręcznie. Papierowe szablony już widziałyście, natomiast dla zainteresowanych obrazek pokazujący technikę. Pamiętajcie, że na jeden cal długości boku musi przypadać od 16 do 18 szwów.















Papierowe szablony wypruwa się po zakończeniu całej roboty, nie wcześniej. To trochę utrudnia pracę, bo bloki są sztywne, ale jednocześnie od razu widać jak ładnie się wszystko ze sobą schodzi i łączy :)
***
Jak już mówiłam, skrawki pochodzą z rozmaitych miejsc i czasów. Brahdelt, koniecznie zajrzyj do Szmatki - Łatki 
Kolekcja "Doll dresses" zachwyci Cię z pewnością. wzorki na tkaninkach są idelani dopasowane skalą do lalkowych projektów :)

piątek, 27 sierpnia 2010

Patchwork w barwach jesieni...

Musiałam. Grandmother's Flower Garden chodził za mną od dawna, po prostu musiałam spróbować. I nadarzyła się okazja :)
Hikari, która będzie malowała główkę Lisbeth zgodziła się zrobić to na zasadzie wymiany za patchwork. Bardzo się ucieszyłam, kiedy napisała, że ponad wszystko kocha jesień i za nią tęskni. Wy, moje miłe Czytelniczki, wiecie jak bardzo podzielam jej miłość. Jesień to według mnie najpiękniejsza pora roku, najsłodsza i najsmutniejsza...
Przed rozpoczęciem pracy nad patchworkiem zajrzałam do kolekcji specjalistycznych angielskich i amerykańskich poradników, które podarował mi mój Tata. To w sumie sześć ksiąg, zawierających wiedzę o każdej dziedzinie dotyczącej pracy ze ścinkami :) Bezcenny zbiór.















Grandmother's flower garden zwany jest równiez Honeycomb, ze względu na fakt, że szyje się go z sześciokątów na planie plastra miodu. A szyje się go metodą english piecing, przy użyciu papierowych szablonów przyfastrygowywanych wstępnie do kolejnych elementów.
Dla mnie szczególną zaletą tej grupy patchworków jest fakt, że szyje się je całkowicie ręcznie. Uwielbiam ręczne szycie, daje mi więc to okazję nacieszenia się tą techniką...
Mamy więc mnóstwo papierowych sześciokątów o boku długości 1 cala, mamy mnóstwo łatek skrojonych jako sześciokąty większe, z zapasem na szwy, mamy igły, nici do fastrygowania, szpilki, nożyczki, naparstek i - jak kapitan Enterprise - herbatę Earl Grey, gorącą. Naparstek to jeden z kilku porcelanowych, jaki posiadam. Lubię pracować z porcelaną - od kiedy palec mi zardzewiał w metalowym naparstku po kilku godzinach intensywnego szycia w upalny dzień :) Na Jarmarku Dominikańskim chciałam upolować naparstek z dmuchanego szkła, cieniutki i lekki, ale nie przewidzieli mojego rozmiaru ^^
Zdjęcia robiłam wczoraj późnym wieczorem, przy mojej wspaniałej robótkowej lampie z Sew-and-So (też prezent od Taty, czy też właściwie od Rodziców ), więc kolory są przekłamane bardzo mocno.















Mamy już część gotową, fajnie będzie sprawdzić, jak to ze sobą się połączy... Pierwsza nieśmiała próba:















Kilka sześciokątów później:















Mój egzemplarz dostał już imię: Jesienny ogród Hikari. Biorę się do pracy.

środa, 25 sierpnia 2010

Zauroczenie, nowe zauroczenie

Do niektórych tematów podchodzi się czasem jak pies do jeża. Ja tak mam. Huśtawka: podoba, nie podoba, chcę, nie chcę, fajne, niefajne... Tak było z lalkami Alice in Labyrinth. I skończyło się zauroczeniem. Więc pora sprzedać nerkę, żeby było na Dollstowna i AiL.
Lalki AiL są inne. Przede wszystkim wyróżnia je budowa - są masywne, tak to najlepsze słowo. Kształtne, ale masywne. Mają buzie porcelanowych lalek, mają miny osób zapatrzonych we własne wnętrze, mają charakter.

Zauroczyłam się. I skąd by tu wziąć taką kwotę...