poniedziałek, 24 października 2011

Czapka dla córki prawdziwego komunisty :)

Czyli czapka z czerwoną gwiazdą. Moja Siostra zauważyła, że poznańskie poranki odbijają się niekorzystnie na stanie uszu, zatem czapka poleciała do niej dziś rano.
Czapka jest ze stuprocentowej wełenki, wzór z taniego akrylu.


A przy okazji - zobaczcie jaka piękna forma czapnicza :) Pożyczyła mi ją kiedyś taneczna Koleżanka i forma ta sprawdza się wyśmienicie :)
***
A na drutach obecnie chusta trójkątna dziergana francuskim prostym ściegiem. Możecie mi powiedzieć, o ile można naciągnąć robotę podczas blokowania?

niedziela, 16 października 2011

Co roku to samo...

To jak nawracająca choroba... Co roku o tej porze usiłuję od nowa nauczyć się robić na drutach. Oczywiście co roku po nieudanych rozmaitych i rozlicznych próbach rzucam wszystko po to, by kolejnej jesieni poczuć nieodpartą potrzebę "umienia".
W tym roku jest nieinaczej - przeglądałam leniwie różne śliczne rzeczy na ravelry i nagle poczułam, że muszę znowu spróbować. Sprułam kawałek zaczętego szalika, nabrałam na nowo oczka... i wydziergałam czapkę. Naprawdę! A wszystko dlatego, że zauroczył mnie wzór!
Nawiasem mówiąc proszę mi się nie przyglądać zbytnio: tak wygląda kierownik zmiany, który skończył pracę o drugiej w nocy po tym, jak przeszło po nim ponad trzy tysiące ludzi i ma okropny katar.
Osobom robótkującym ten wzór sowy jest doskonale znany. Mnie on po prostu zachwycił.

Czego się przy tym nauczyłam?
* często bywa tak, że problemem bywa brak odpowiednich narzędzi. W moim przypadku dopiero teraz dowiedziałam się, że tego rodzaju czapkę można zrobić na drutach z żyłką - takich bardzo krótkich. Lub na pięciu, ale tego nie umiem. W każdym razie - nie mam ani krótkich, ani pięciu, więc moja czapka jest zszywana,
* umiejętność liczenia też jest ważna... to akurat umiem :)
* zauważyłam, że napisane po angielsku schematy bywają łatwiejsze do zrozumienia (chociaż nie uczyłam się tego języka) niż te w języku polskim. Czy nie jest to zadziwiające?
* i na koniec - modyfikacje są dobre dla zaawansowanych. W moim przypadku - niedobre. Chciałam uwydatnić sowi motyw poprzez zrobienie reszty czapki lewymi oczkami, ale nie wyszło jej to na dobre...

I jak? Do noszenia się nadaje, nawet miała już swój dzień próbny. Wyślę ją do mojej Siostry, żeby chroniła jej uszka przed zimnym wiatrem :)

***

Nie chciałybyście mnie pouczyć on-line? Chciałabym wiedzieć jak gubi się oczka i jak zrobić, by czapka miała ładny, przylegający do głowy kształt?

poniedziałek, 10 października 2011

Ojej, przepis...

Najpierw jarzynowy bulion: upewniamy się, że Księżyc jest w pełni, a czarny kot sąsiada nastroszył lewe wąsy.
Potem możemy przystąpić do warzenia zacnej zupy :)
Zazwyczaj stosuję trzy metody: gotowania wywaru na mięsie, gotowania wywaru z jarzyn oraz - dużo rzadziej - gotowania zupy przy użyciu ekologicznej bezglutaminianowej kostki bulionowej - to wówczas, gdy nic nie mam, nawet czasu... Proszę wybrać odpowiadającą metodę, a tymczasem powiem Wam, co opowiedziała mi ostatnio moja Mama: otóż jej Mama, a moja Babka w latach młodości pracowała u pewnej Żydówki. I tam nauczyła się, że gotując zupę powinno się mięso zagotować krótko i ostro, a potem odlać ten pierwszy wywar, mięso umyć i ponownie zalać wodą, gotując już pomalutku. Pozwala to uniknąć nudnego szumowania i polowania z łyżką nad garem :) Zaręczam, ze rosół nie traci na tym NIC.
Co do bulionu warzywnego - tu już większa prostota: wkładamy do sporego garnka wody pełno obranych i umytych warzyw: marchwi, pietruszki, selera korzeniowego (można i kilka łodyżek naciowego), a do tego ze dwa wielkie ząbki czosnku, sól, ziele angielskie, ziarenka pieprzu i opaloną nad płomieniem gazu przepołowioną cebulę. Da boski zapach... Potem gotujemy i gotujemy, aż cały smak i aromat przejdzie z warzyw do wywaru. Zamrażamy porcjami, jeśli mamy ochotę. I bulion gotów zawsze, kiedy mamy nań ochotę :) Te wygotowane warzywa też można zjeść, jak ktoś sobie życzy.
Teraz krupnik (proporcje regulujemy dowolnie)
Obieramy i drobno kroimy w kostkę marchew, pietruszkę i seler, wrzucamy do bulionu i gotujemy nieśpiesznie co najmniej kwadrans. W tym czasie na suchej patelni prażymy jaglaną kaszę, która dzięki temu straci goryczkowy posmak i nie będzie drapała w gardło (niektórym to mocno przeszkadza). Obieramy i kroimy drobno ziemniaka lub dwa, dodajemy wraz z kaszą do zupy. Gotujemy. W tym czasie obieramy i kroimy drobniusieńko cebulę, którą podsmażamy na złocisto na niedużej ilości oleju/oliwy. wlewamy tę cebulkę do zupy i gotujemy do całkowitej miękkości warzyw i kaszy. Przyprawiamy do smaku solą i pieprzem - kasza jaglana jest łagodna w smaku, łagodniejsza niż jęczmienna, zatem soli i pieprzu nie skąpimy. A jak ktoś użył kostki, to nie soli.
Muszę Was przestrzec - podprażona kasza szybciej się rozkleja. A prażymy ją do momentu, aż zacznie wydzielać lekko orzechowy zapach. Gdy zacznie wydzielać kłęby czarnego dymu - cóż, przesadziliśmy. Wietrzymy chałupę, myjemy patelnię i ponawiamy operację :)
Zdjęcia nie będzie, bo Mariusz wszystko zjadł.
Na pocieszenie zdjęcie jutrzejszego naszego posiłku w pracy:

Ziemniaczane curry znalezione na blogu Więcej Yofu!, surówka z czerwonej kapusty z cytryną i rodzynkami oraz surówka z papryki z cebulką. Curry mogłoby być mocniej pikantne, gdyż będzie jedzone na zimno, ale i tak jest świetnym pomysłem. Przypomniałam sobie o tym przepisie, gdy w spożywczym zobaczyłam maleńkie sałatkowe ziemniaczki. Nie są "100 mil", bo wyrosły w Wielkopolsce, a to trochę dalej od Gdańska niż 100 mil :)

Smacznego!
Jutro układam pracowniczy grafik. Mam nadzieję, że Księżyc będzie w pełni, a wąsy mojego kota...

P.S. Jutro grzybowa. Z zeszłorocznych suszonych.

niedziela, 9 października 2011

Wyzwanie: 30 dni z zupą :)

Oczywiście - nie tylko :) Ale zupy są wspaniałe na chłodne dni, uwielbiam zupy. Kapuśniak z kwaśnej kapusty, soczewicowa, buliony o dużej mocy, krupniki...
Dziś gotuję dwie: soczewicową z makaronem w kształcie ziarenek ryżu oraz krupnik jaglany z przyrumienioną cebulką. Obie są wegetariańskie, ze względu na Mariuszową dietę - staram się jak najbardziej przeciągnąć mojego mięsożercę na zieloną stronę mocy, chociaż wiem, że po pierwsze On wcale nie zrezygnuje z mięsa, a po drugie - że powinno się jeść wszystko z umiarem.
A wszystko zaczęło od obejrzanego przypadkiem programu  w telewizji. Czekaliśmy na Przyjaciół, pyry z gzikiem dymiły na stole, a na jakimś kanale promowano dietę 100 mil. Brzmi dziwnie, ale ma trochę sensu - rzecz w tym, by jeść wyłącznie żywność wyhodowaną w odległości 100 mil od miejsca zamieszkania. Żegnaj, kawo, herbato, czekolado i marynowany imbirze :)
Ja tak zdeterminowana nie jestem. Na razie miesiąc z zupami. Mam straszną ochotę na mocny rosół, barszcz ukraiński i żurek Mariusza. Tarty odłożymy na czas, kiedy mężowa watróbka się podkuruje :)

czwartek, 6 października 2011

Bezzębna żmija

Niestety - z gabinetu wyszłam uboższa o pewną kwotę i ząb. Resztki zęba właściwie - tego zęba dawno temu leczyłam u studentów akademii medycznej, bo na prywatne leczenie nie było mnie stać, a czekać kilka tygodni w przychodni państwowej nie mogłam. Był to niestety błąd, jak się okazuje. Ząb był nie do uratowania :(
Moja wymarzona lalka z Dollstown niestety odsunie się w czasie na baardzo długo na rzecz leczenia protetycznego...
***
Dziewczyny, problem miejsca na dobytek jak widzę jest powszechny. Udało mi się zająć przestrzeń pod łóżkiem pojemnikami z ikea, takimi zamykanymi pokrywą. W jednym mieszkają zapasowe kołdry i poduszki, w drugim moje szmatki do patchworków... udało mi się również zająć wierzch sypialnianej szafy kartonami - różne w nich są różności.
Ale jest też druga strona medalu - moje szafy są źle zaprojektowane. Kiedy zlecaliśmy w popularnej dużej firmie budowę-zabudowę przedpokojową, miałam następujące warunki: ma być podzielona na trzy części - w jednej mieszka odkurzacz do spółki z deską do prasowania, w drugiej jest drążek do wieszania okryć lub długich ubrań, a trzecia to wysuwane koszyki i półki. Nad nimi do samej góry też są półki - dla mnie bezużyteczne. Z krzesła nie sięgam... Ponadto dałam się zmanipulować projektantowi i niższe półki są w niemal półmetrowych odstępach. Na dłuższą metę nieużyteczne. I tak dalej...
Więc żądam albo szafy, albo przebudowy wnętrza szaf. Pewnie na tym drugim się skończy...
No, oczyszczenie z rzeczy zbędnych też się przyda, ale ja wśród moich rzeczy mam tylko takie, które noszę lub które ewentualnie czekają na swój sezon. Wyrzucać dla sportu?
***
Wracam na moja farmę na facebookowym farmville. Jestem hodowcą owiec, jak pamiętam żeby tam zajrzeć :) Teraz, przy opadającym poziomie znieczulenia takie proste zajęcie będzie w sam raz.



I jeszcze słówko do dziergaczek - czy Puchatka zmięknie po praniu, czy pozostanie taka sztywnawa? Mam już jakieś 25 cm szalika uwarkoczowane i zastanawiam się, czy to dobry surowiec...

środa, 5 października 2011

Blogtober

Jakoś mam wątpliwości, czy uda mi się codziennie pisać, ale skoro i Kartezjusz wątpił... :)
Październik, listopad i grudzień to moje najulubieńsze miesiące roku. Szybko zapada zmrok, jest szaro i ponuro, ale przy tym pięknie - mamy sztormy, deszcze, chłód przed którym bronią nas szale i ciepłe otulacze... uwielbiam jesień.
***
W związku z jesienią właśnie zrewolucjonizowałam trochę garderobę wzorując się na azjatycko - koreańskich wzorcach. Trochę ubrań doszło, trochę odeszło na zasłużony wieczny odpoczynek. Mam za małą szafę w związku z tym i nękam Męża o jeszcze jedną, w przedpokoju, który i tak ma rozmiar chustki do nosa. Może i brzmi to śmiesznie, ale konieczna jest nam większa przestrzeń przechowywania - w końcu dla dwojga ludzi trzeba mieć pościel, ręczniki, zimowe okrycia...odzież, buty - i trzeba to wszystko schować. Tylko gdzie? Toteż myślę intensywnie i pomału mi się ten obrazek szafowy wizualizuje :)

Co poza tym - dziergam warkoczowy szal (wybacz, Siostro, ale Puchatka nie nadawała się na szydełkowe rękawiczki, musimy szukać miększej wełny), znaczę monogramami adamaszkowe ścierki dając w ten sposób drugie życie staremu obrusowi. Pracuję, bo skończył się mój urlop. Nie nauczyłam się piec żadnej tarty, bo mój miły jest na diecie ze względu na szwankującą wątrobę, więc nie było komu piec.