poniedziałek, 20 października 2014

Kocham jesień!

Kocham jesień (i zimę) - i doskonale wiem, że to nie jest popularna postawa. Opowiem wam więc, jakie są moje jesienne umilacze, które i Wam być może uprzyjemnia tę dla wielu osób uprzykrzona porę roku :)
Podzieliłam sobie te pomoce na kategorie. Zapraszam :)
1. Frank Sinatra i Ivona. Serio. Jesień dla mnie brzmi aksamitnym głosem Sinatry. Im bliżej grudnia, tym więcej też Deana Martina. Głosy tych panów idealnie pasują do szarówki, światła świec, cydru i herbaty. I szycia lub robót na drutach. Ivona Ewa towarzyszy mi cały rok, ale jesienią jest więcej Marion Zimmer Bradley w użyciu. Można rzec, że im więcej liści na ulicach, tym częściej wyprawiam się do Avalonu. To taka moja tradycja chyba od liceum, że zimową porą zawsze czytam na nowo wszystkie powieści z tego cyklu...
A co do Sinatry - kilka dni temu dostała w prezencie od Taty czteropłytowy album Sinatry "Quadromania", jazzowo - smutny, nostalgiczny; melodyjny, jak ze starego kina i zadymionej kawiarni jednocześnie. Już go pokochałam!
2. Świece. Tego nigdy dość! W Ikea kupujemy duże i małe tealighty oraz proste białe świece, doskonale pasujące do naszych mszalnych, cynowych świeczników. Świece palą się jak dzień długi, a do tego wspieram się woskami zapachowymi od Yankee Candle. Mam swoich zapachowych faworytów, ale mam też takie zapachy, które zapalam wtedy, gdy Mariusza nie ma w domu, gdyż wywołują u niego ból głowy. Na co dzień świece zapalam w przezroczystych świecznikach wstawionych do naszego kominka. Nie lubię zapachu biopaliwa, toteż nieczęsto "rozpalam" nim w kominku... świece są lepsze :)
Czasem skuszę się też na świece blokowe, ale one zwykle dobrze wyglądają krótko po zapaleniu, potem rozpływają się w sposób niekontrolowany. Ale co tam, ciepłe światło najważniejsze :)
Z zapachów Yankee Candle preferuję te korzenne. Moim faworytem jest Vanilla Chai, w której wcale nie ma wanilii, są za to mocne przyprawy, dym z palonego drewna i zapach herbaty. Lubię tez Home sweet home; Kitchen Spice; Sparkling cinnamon (mieszka w mojej szafie ^^) i November rain, pachnący dymem, liśćmi, deszczem i dobrą wodą kolońską :) Zimą wrócę też do Winter wonderland, o zapachu mrozu i iglastego drzewka.
3.  Zajęcie dla rąk. To wiadomo, ja tam zawsze muszę coś w tych rękach mieć. Od niedawna oprócz szycia i dziergania wprawiam się w pieczeniu, a wczoraj od Mamy dostała wałek do springerle, tradycyjnych niemieckich ciasteczek świątecznych. Zamierzam tego wałka użyć do ciastek speculoos, które zawisną w tym roku na naszej choince zamiast lukrowanych pierniczków.
Poniżej przykład idealnych ciastek springerle, pożyczony z bloga znalezionego w sieci. Mój wałek ma proste ludowe obrazki, nie tak wymyślne, niemniej jednak cieszę się z niego jak dziecko!


Co do dziergania wiadomo - kończę dwa swetry, mam zamówienie od Brata na nową czapkę na norweską zimę i w przerwach szyję sobie to i owo.

A Wy? Co robicie jesienią?

środa, 8 października 2014

Gotowa na zimę

Truscaveczka zachęca do pokazania zimowych przygotowań. Proszę bardzo :)
Jest nad czym się pastwić... zatem kiedy skończę sweterki, zacznę nową chustę z wyszczególnionego kłębka. Moja Dendrology jest ładna, ale Araucania, z której ją wydziergałam, kiepsko się blokuje. Po wyschnięciu kurczy się niestety.
Tu w fazie blokowania po ostatnim praniu:



Przepadam za listkowymi wzorami, dlatego będę chciała zrobić ją jeszcze raz, większą :)





Sceny z życia kotów II









sobota, 4 października 2014

Otagowana!

Zostałam wezwana przez Brahdelt na dywanik, aby zdać sprawę z moich domowych poczynań. To pierwszy mój TAG na blogu, mam nadzieję, że nic nie pokręcę! :)
NO, skończyłam tę spowiedź, ale tasiemiec...

Pytania mają zobrazować Wam, jak bardzo Perfekcyjną Panią Domu jestem. A cały ten dom to 30 metrów kwadratowych powierzchni, dwoje ludzi, dwa koty, włóczki, szmatki, maszyna do szycia, gitara elektryczna Pana Męża (pilnie się uczy!), pełno książek i trzy lalki. Reszta jak wszędzie - okna, meble, odzież wszelaka i inne dobra doczesne.

Dwa obowiązki domowe, które lubisz robić w domu.
Po pierwsze - pranie ręczne i pranie w ogóle oraz prasowanie. Lubię, kiedy brudne rzeczy stają się znowu czyste, pachnące; lubię szczególnie prać pończoszki nylonowe, które są jak mokra mgiełka. Lubię też starannie prać, a potem wyklepywać na ręczniku swetry :) Nie będę udawać, pomagam sobie w tym, a jakże, mam miłych pomocników! Na przykład dobre niemieckie albo włoskie środki piorące - nie mam zaufania do polskiej chemii domowej, a już szczególnie supermarketowej. Więc kupuję u tych, co przywożą i handlują rzeczami z Niemiec - ale uwaga, trzeba podpytać, bo niektórzy się nie wysilają i kupują preparaty w hurtowniach. A podobno dużo środków jest podrabianych... W każdym razie polecam: włoską wodę do prasowania Felce Azzura, którą nalewa się do żelazka i dzięki której kłęby pary cudnie pachną. Mam ją też w zwykłym spryskiwaczu do upartych zagnieceń. Polecam też spray do prasowania z Lidla lub inny - znacznie ułatwia rozprawienie się ze źle powieszoną koszulą, która wyschła na wiór i składa się z samych zmarszczek, ale uwaga! To są silikonowe środki i serdecznie zalecam prasować mając deskę rozstawioną na starym prześcieradle czy czymś takim. Inaczej wszędzie tam, gdzie taki spray trafił na podłogę, będzie bardzo niebezpieczna ślizgawka. I trudno to zmyć!
Po drugie - lubię sprzątać w ogóle. To mnie wycisza i uspokaja. Jak już robię się nieznośna, bo w pracy ciężko, bo zły humor, albo coś, to wyruszam zbrojna w gąbkę i ścierkę do łazienki. Szorowanie podłogi albo odkurzanie przywraca prawidłową pracę emocji :)

Dwa obowiązki domowe, których nie lubisz robić w domu.
Ale nie wszystko lubię sprzątać :) Nie znoszę na przykład sprzątania szafek kuchennych, dlatego robię to czasem w ramach - bo ja wiem - samodyscypliny? W każdym razie - przez szafki kuchenne rozumiem miejsca na naczynia. Szuflady spiżarniane sprzątam często, układam rzeczy, sprawdzam im FEFO - to nawyk wyniesiony po tylu latach pracy z żywnością w kinie, gdzie surowo jest on przestrzegany. Nienawidzę marnowania żywności i czystej wody, więc zazwyczaj wiem, co mam w domu, czego mi brak, a czego jest za duży zapas.
Drugim nielubianym obowiązkiem jest sprzątanie i mycie lodówki, ale to z kolei - jak też mycie okien - w ramach samodyscypliny robi Mariusz.

Czy lubisz gotować? Jeśli tak to jaka jest Twoja popisowa potrawa?
Kocham gotować, a aktualnie też uczę się piec :) Umiem już kruche ciasta i ciasta drożdżowe, nauczyłam się dobrze ucierać ciasta na magdalenki, ale moje biszkopty wołają o pomstę do niebios...
W kwestii popisowej potrawy nie mam zdania. Kiedyś była nią pierś z indyka nadziewana musem z wątróbek i rodzynkami, ale kiedyś pracowałam mniej i w regularnych godzinach i miałam czas na robienie na przykład faszerowanej zapiekanej cebuli jako dodatku do dania głównego...  albo casserolle z wołowiny z marchwią i suszonymi śliwkami. Albo francuskiej zapiekanki z fasolą...Poza tym my jemy naprawdę prosto (i za dużo mięsa!), sezonowo i prozdrowotnie.
W każdym razie - łatwiej mi będzie wymienić nieudające się potrawy :p
Zdradzę Wam, że we wrześniu, w nagrodę za dobre sprawowanie kupiłam sobie szybkowar. Po pierwsze dlatego, że lubię ziemniaki w mundurkach (za mundurem panny sznurem i takie tam...), a po drugie dlatego, że lubię strączki. No a od kiedy po całodobowym moczeniu cieciorka gotowała się cztery godziny i nadal była twarda, to trochę straciłam zapał i kupowałam puszkowane strączkowe. A to nie to samo! Cieciorka z puszki nie ma ani trochę orzechowego posmaku (za to ma aluminiowy, chociaż puszki blaszane), a chili con carne z fasolą z puszki smakuje wcale nieźle, ale to nie to samo...

Podziel się dwoma trikami a'la Perfekcyjna Pani Domu
Mam takie triki, a jakże!
Pierwszy - odkurzanie tak często, jak to tylko możliwe. Ciągle i stale, aż mój Mąż zaczął rozważać zakupienie neato. Ale to ogromny wydatek -naprawdę wielki i wolałabym kuchennego jasnobłękitnego (albo czerwonego ^^) Artisana za te pieniądze. Więc na neato sobie popatrzymy:

Po drugie - bardzo staranne rozwieszanie prania, strzepywanie, naciąganie szwów, wygładzanie. Potem dużo rzeczy nie potrzebuje już wcale prasowania, a to oszczędza czas. 

Wymień dwóch ulubieńców pani domu
Pierwszy i najważniejszy to oczywiście Pan Domu. Wynosi śmieci, skarmia koty, wiesza pranie, odkurza (po co komu neato, lepiej kupić Artisana), okresowo zalega na kanapie romantycznie przewieszony nad gryfem gitary (czerwonej, a jakże!). Ponadto jest użyteczny również w zakresie nieomawianym w przedstawianym eseju (ale to musicie już sobie wyobrazić na podstawie własnych doświadczeń :p)
Drugi ulubieniec to odkurzacz Dyson DC-24.

Kiedy go kupowaliśmy, był trochę za drogi jak na nasze możliwości, ale nie żałuję ani grosza. Jest z nami już sześć lat, mogę rozebrać go na części i wszystkie te części wymyć. Stoi w szafie, gdzie nie zabiera wiele miejsca, nie potrzebuje worków, a zasobnik opróżnia się dwoma kliknięciami; ma turboszczotkę i zwykłą ssawę, a do tego małą ssawkę. Mój Tata w swoim czasie kupił używany model DC-8, czy jakoś tak i ten odkurzacz jeszcze długo u niego służył. Moja Mam z kolei ma model nowszy, DC-29 parquett, mający tę przewagę nad moim, że nie ryczy tak straszliwie. To jedyna wada mojego Dyzia - turboszczotka robi ogłuszający hałas.
Inni dwaj ulubieńcy pani domu to oczywiście Igiełka i Zoe, bez których byt pani domu byłby zagrożony, ponieważ pani domu nie miałaby po kim sprzątać. Tak. Serio.

Mieszkanie czy dom?
mmm... internet jest wszędzie, kurierzy też wszędzie trafiają, prawda? jeśli miałby to być dom, to koniecznie poza miastem. I żebym była tak bogata, żebym mogła zawodowo szyć patchworki.
Ponieważ nie jestem bogata ani z domu (jedynie w walory duchowe i zalety charakteru) ani po mężu (ale są wartości większe niż mamona),  mamy nasze maleńkie mieszkanko i myślimy o większym. Wprawdzie nie sprzeciwiałabym się, gdybym w posagu czy jakimś spadku miała otrzymać zacną kamieniczkę, ale skoro jest jak jest... Wymarzone lokum - mniejsza o to czy dom, czy mieszkanie - musi spełniać już teraz bardzo sprecyzowane oczekiwania: po pierwsze pracownia. Pomieszczenie kotoodporne, to jest zamykane na klucz, w którym można zostawić na roboczym stole rozłożoną tkaninę do krojenia, chustę napięta szpilkami do blokowania, szeroki asortyment szpulek, igieł, kłębków... Ma to być pomieszczenie kojąco jasne, ciepłe, zawierające również kąt biblioteczny z fotelem, bo gdzieś te książki o patchworkach muszą mieszkać. Po drugie kuchnia musiałaby być duża, jasna, wygodna. Obecnie na tej mikroskopijnej powierzchni mamy wprawdzie wszystko, bo i zmywarkę (chwała Mokoszy), i piekarnik na wysokości ramienia (wielka chwała Mokoszy!), ale na przykład już ślubny serwis na tuzin osób mieszka sobie w szafie w przedpokoju. Po trzecie łazienka z osobnym WC, a najlepiej w ogóle jeszcze osobna łazienka przy sypialni (Ameryki mi się zachciewa). I wyjście do ogrodu. Żebym mogła wrzucić koty w śnieg, jak za bardzo szaleją, tak na ostudzenie emocji :p I żebym angielską różę mogła hodować. Czy ja tak wiele pragnę?

Kto prowadzi budżet domowy?
ooo... a co to takiego? :)
Każde z nas ma w tym udział. Ja robię podstawowe płatności, Mariusz spłatę hipoteki i opłatę za kablówko-łącze. Razem kontrolujemy poziom zasobów, omawiamy większe wydatki - na przykład dziś po długim namyśle, mierzeniu i ustaleniu możliwej do zapłacenia ceny została zakupiona szafa w Ikea, nowa szafa, zupełnie i tylko dla mnie! Mamy przy tym zasadę: Najpierw płatności, potem przyjemności. Kiedyś prowadziliśmy budżet w excelu, mieliśmy słoik na paragony, ale teraz już nie jest potrzebny.  Odkładamy też na funduszu AXA, mając nadzieję, że zgromadzone środki pozwolą nam spłacić szybciej kredyt czy też mieć wkład własny na inne mieszkanie. Ten fundusz to rzecz dobra, nie można wypłacić wcześniej niż w wyznaczonym terminie, trzeba też dokonywać regularnych wpłat, toteż jest pewna dyscyplina.
Ogólnie jak podsumowuję comiesięczne opłaty, to się okazuje, że tak wcale nie zarabiamy kokosów, za to płacimy krocie. Ale potem sobie myślę, że jest mieszkanie, samochód, kino (za darmo :p) Uważam nas za raczej dostatnich mieszczan. Inni mają o wiele mniej i też sobie radzą, ale my też kiedyś mieliśmy o wiele mniej. A jak dobrze żyliśmy :)
Zauważyłam przy tym ciekawą rzecz: Mariusz szybciej decyduje się na jakiś wydatek niż ja. Ja za to mam świnkę skarbonkę :p wiecznie głodną i z pustym brzuszkiem.

Pedantka czy bałaganiarz?
Porządnicka z dwoma kotami. Serio. Ja ciągle odkurzam, zamiatam, ale co z tego, że tak pięknie posprzątałam, skoro pięć minut po schowaniu odkurzacza nad kuwetą przechodzi cyklon Zoe i cała zabawa zaczyna się od nowa? Zoe za każdym razem kopie dziurę do Afryki. Ma również w zwyczaju poprawiać zagrzebywanie po Igiełce, w związku z czym od pewnego czasu Igiełka w ogóle przestała zagrzebywać pozostałości po swojej wizycie w kuwecie. Cyklon Zoe (już wiem czemu cyklony i huragany mają żeńskie imiona!) normalnie szaleje w żwirku!

Poza tym lubię mieć wszystko na swoim miejscu. Swego czasu zastanawiałam się, czy ja nie mam jakiejś utajonej, leciutkiej formy autyzmu - nie cierpię radia, bo chaos; lubię mieć rzeczy w takim porządku, żebym siedząc w pracy mogła powiedzieć nieomylnie, ze poszukiwana książka jest na trzeciej półce, szósta od lewej obok czerwonego  skoroszytu. Lubię porządek w szafie, lubię porządek w robótkach i chyba dobrze bym się czuła sortując mak od popiołu, bo to wprowadzałoby porządek. Lubię nawet, żeby puszki z herbatą stały w określonym porządku, bo wówczas można sięgnąć nie patrząc i wydobędzie się właściwą :)
Ale jak mam kilka nocnych zmian pod rząd to potrafię odpuścić. Świat się nie zawali, jak gdzieś się kurz pokaże.

Jak wyglądałby Twój wymarzony dom?
O, to jest temat rzeka :) Wiktoriański ciemny, zagracony, przytulny parlour*, sypialnia jasna, w stylu królowej Anny; przestronna dobrze zorganizowana kuchnia jak w najlepszej restauracji; łazienka obszerna i łatwa w utrzymaniu w czystości, poręczne schowki, szafy, nic na wierzchu. Mnóstwo poduszek i świec (to właściwie jedyna dekoracja domu jaką lubię, świece w przezroczystych szklanych świecznikach i róże), wygodne i dobrej jakości meble, najlepiej bardzo stare. Ogień w kominku. Książki. Herbata. Kosz z aktualna robótką.
Łatwiej mi powiedzieć, czego w takim domu ma nie być: nie lubię drobiazgów zbierających kurz, żadnych figurek, ramek na zdjęcia, porcelany wystawionej tylko dla ozdoby. Wszystko, co jest w domu ma być użyteczne i używane. Wolę gładkie powierzchnie, a ostatnio ciągnie mnie od żywych barw do kolorów przygaszonych i chłodnych - wyszarzałych błękitów, odcieni skorupki jajka, kremowych bieli. Wypoczynku mi chyba potrzeba. Acha - ale nie czystej bieli, bo jej nie lubię.

Tradycja wyniesiona z domu, którą praktykujesz do dziś?
O, barszcz wigilijny bezapelacyjnie! Jak Mama pozwoli, napiszę Wam przepis i procedurę tego barszczu, bo to rodzinny sekret :) jak nie pozwoli, to się obejdziecie smakiem :p
A druga sprawa - gotowanie pościeli i ręczników. Nie w kociołku, rzecz jasna; w garze w mydlinach gotuję tylko ręcznie haftowane serwetki i obrusiki (dziś zupa z obrusa, kochanie). Ale dla mnie pościel i ręczniki nie są wyprane, jeśli nie były gotowane. Nie wierzę producentom obiecującym idealne pranie już w 20 stopniach. A poza tym - są to artykuły szczególnie mające bliski kontakt z ciałem i już. Kiedyś, jak miałam więcej czasu i miejsca, to jeszcze krochmaliłam pościel i nosiłam do magla, bo uwielbiam taką chłodną sztywną pościel. Teraz, jak mam trzy komplety na zmianę, bo na więcej nie mam miejsca, to sobie odpuściłam. Ale lubię nadal...

Wyzywam na pojedynek następujące Damy:
Finextra
Kinga
Kasia Sugar&Spice
Pamela Proste czynności
Justyna z Czekam i Pachę
Bogusia z bm-makeup
Truscaveczka
Jestem ciekawska i chcę wsadzić nos w Wasze domowe życie :p

* Użyłam tego angielskiego słowa, ponieważ namiętnie oglądam podprowadzoną Rodzicom książkę o angielskich wnętrzach. Autorzy tej książki prezentują domy lub mieszkania użytkowane stale i żyjące - na przykład plebanię zamieszkałą od XVI wieku czy coś podobnego, wiktoriańskie mieszkania, ziemiańskie dwory... czasami przed snem po prostu liczę patchworki na zdjęciach :) No i słowo parlour jest tam często używane, a przez to weszło jakoś do mojego słownika. Nie żebym miała własny...