czwartek, 21 października 2010

Ojojoj, ile czasu minęło...

Olaboga, dawno mnie tu nie było. Dziękuję za czujne komentarze, nic mi nie jest, żyję i wracam do blogowania :)
Przyczyny mojej nieobecności: praca (w korporacji) i urlop (w lesie). Taaak... środek lasu, środek Borów Tucholskich, sam środek BRAKU ZASIĘGU sieci telefonicznych. Czy może być coś wspanialszego?
Szukając miejsca na spędzenie późnego urlopu znaleźliśmy w internecie ofertę Leśniczówki Świt. Bardzo nas urzekło, że właściciele zachwalali to miejsce inaczej  niż pozostałe ośrodki agroturystyczne, których oferty również starannie prześledziliśmy. Nie było mowy o telewizorze w każdym pokoju, zamiast tego - kuszenie obszerną biblioteką leśną, opisami szlaków turystycznych, atlasami roślin i zwierząt. Kominek w wielkiej sali, taras w ogrodzie, punkt widokowy na rzekę, cisza, spokój.

Staliśmy się więc wędrowcami do Świtu. Jeśli jesteście miłośnikami Opowieści z Narni, możecie uznać, że to celowe zapożyczenie, bo to mój ulubiony tom powieści (dla wielbicieli ekranizacji - Podróż Wędrowca do świtu wejdzie na polskie ekrany 24 grudnia tego roku).
Co nas tam spotkało?
Las. Ogromne pnie buków, liście zaściełające ziemię od wielu jesieni, cisza.
Las. Ogromne pnie sosen, mech jak dywan i igły spadające we włosy jak w jednym z tych niezwykłych azjatyckich  filmów. Pomału. Nieśpiesznie. Cisza.
Las. Grzyby śliczne jak ilustracje atlasów i encyklopedii.
Chłód. Szum rzeki. Punkt widokowy "Piekło" i punkt widokowy "Niebo" w stosownym układzie. Piekło w dole, Niebo na wzniesieniu.
Święty Hubert z wiernym psem i obowiązkowym jelenim wieńcem w wyciętej z pnia kapliczce.
Sami zobaczcie.


A na koniec urlopu prezent, który sobie sami zrobiliśmy z myślą o Wymarzonym Domu. Tak, wymarzonym - czymś, co będzie skrzyżowaniem ziemiańskiego dworku z kaszubskim domem, solidnym i ceglanym. Oto nasz bardzo udany zakup:
Wiecie, co to? Oczywiście, malowane łózko, stare, kompletne, troszkę nadjedzone przez kołatki albo inne drewnojady i strasznie brudne. Strasznie strasznie. I do tego krótkie - 190 centymetrów długości. Ale jest śliczne. Pora zacząć zbierać do niego poszewki  z monogramami, ze spranego lnu. I siennik :)
***
I jeszcze o globalizacji, bo mój ostatni zakup zagraniczny mnie skłonił do rozmyślań.
Z racji mojej niebotycznej próżności :) i zamiłowania do dobrego wyglądu często zaglądam na blogi kosmetykowe i lakierowe. Tam odkryłam nowy lakier do paznokci: koreański. Niedawno do mnie przybył.
Czy to nie jest dziwne?
Francuskie wina, hiszpańskie oliwki, włoskie sery, greckie winogrona, koreańskie lalki i lakier do paznokci.
O, taki: zdjęcie z aukcji sprzedawcy.
Bardzo dobra jakość, gładkość nakładania, równe krycie, dobre zmywanie, ładny połysk i kolor. Za całe dwa i pół dolara. W porównaniu z naszym polskim Inglotem - znacznie lepszy jakościowo, a nawet z przesyłką z Korei - tańszy. Czy to nie dziwne? ^^