wtorek, 16 września 2014

Był sobie tydzień urlopu

I, jak to urlopy mają w zwyczaju, skończył się w sposób wredny i parszywy. No, ale coś po nim pozostało.
Będzie to post tasiemiec, zatem poczęstujcie się muffinem melasowym, filiżanką mocnej herbaty - i zapraszam.
Po pierwsze - grzyby. Jakaś cholerna klęska urodzaju (wiem, damy nie mówią "cholerna"). Miliony grzybów, całe zastępy przeklętych grzybów. W pewnym momencie rozdzieliliśmy się nad leśnym strumykiem. Mariusz i moja Mama poszli do lasu po jednej stronie drogi, a ja ruszyłam w las po przeciwnej stronie. Zdarzyło się wam kiedyś wejść do innego świata? nagle znalazłam się w bajce. Las sosnowy, stary, z wielgachnymi drzewami, składał się wyłącznie z sosen, zielonego mchu i ciszy. W tej ciszy słychać było wręcz, jak upadają na mech spadające igły... wrażenie nieziemskie. Tam właśnie nazbierałam malutkich podgrzybków, idealnych, jak z bajki.
Potem trafiliśmy jeszcze w miejsce kozakowo - borowikowe.
Wycięliśmy je bez klemencji, co do nogi! I ususzyliśmy.





Obecnie mam tyle suszonych grzybów, że zapowiada się piękna pora zimowa, z zupami i sosami :)
Ale to nie koniec :)
Do przyszłych Teściów mojego Brata trafiliśmy na wykopki :) Naprawdę przepysznie się bawiłam, łapiąc kartofle, objadając malinami (pierwszy raz w życiu stanęłam w obliczu większej ilości malin, niż zdołałam zjeść, serio), a na koniec kilkuletni malec wyznał mi uczucie. Na pewno już mi zazdrościcie powodzenia u płci przeciwnej!

***
Po drugie - mąka i melasa. Tak, tak - melasa. I mąka. Zawsze, kiedy jedziemy do moich Rodziców, robimy duże zapasy doskonałej mąki rozmaitej w sklepie firmowym młynów w Stoisławiu. To najlepsza mąka na świecie, każda - a jest w czym wybierać. Moja Teściowa zamawia sobie przy każdym naszym wyjeździe po 20 kilogramów na zapas. No i przy okazji tej mąki, a kupowałam również kukurydzianą - wypatrzyłam melasę. Kupiłam i już żałuję, że taki mały słoik. Upiekłam bowiem dziś muffiny melasowe, posiłkując się przepisem Doroty z Moich wypieków - klik!
Są najlepsze! Pominęłam przyprawy korzenne w większości (już tylko cztery miesiące do Bożego Narodzenia, a sklepie na dole nie mają przyprawy do piernika, rozumiecie to?), zamieniłam golden syrup (nie cierpię!) na miód i mam wspaniałe ciastka. Melasa ma smak... ciemny, dymny. Jest cudowna.





***
Po trzecie - prezent od Mamy :)
Pas do pończoch vintage, Naturana prawdopodobnie. W doskonałym rozmiarze i najwyraźniej nigdy nie noszony! Jest fantastyczny, jutro idzie ze mną - na mnie - do pracy. Mam akurat parę nylonów dość krótkich, które będą doskonale pasowały do podwiązek tej długości. I czy to nie świetny podarunek?


poniedziałek, 8 września 2014

Kąpiel sodowa

Kapiel w gorącym roztworze sody doskonale sprzyja skórze, która staje się rumiana i chrupka. U precli, oczywiście. Pozostałych nie zachęcam do obgotowywania się w takiej kąpieli :)
Przepis na precle z bloga "Moje Wypieki", ale smaka narobiła mi Yarn-Ferret, której smaka narobiła Brahdelt :) I nieoczekiwanie oprócz precli mamy jeszcze blogowy łańcuszek!
Precle wyszły smakowite. Niezbyt są może ładnie uwinięte, ale poćwiczę; natomiast walory smakowe - mmmm... chrupiąca skórka, mięciutki, puchaty miąższ. Śliczne!
Częstujcie się :)



niedziela, 7 września 2014

piątek, 5 września 2014

Godzina Pąsowej... Szminki :)

Wreszcie jesień. Co roku to powtarzam i nigdy mi się nie znudzi. Upały lata to dla mnie najgorsza pora, męczę się mimo filtrów, parasolki (mam jasnobłękitną chińską, malowaną!) i wielkich okularów. Po moim pieszym przyjściu do pracy moi współpracownicy obkładali mnie lodem i rozważali wezwanie karetki... za to teraz jest cudnie!
W przygotowaniu do jesieni kończę rudą alpakę (wydziergany kawałek rękawa idzie do sprucia, jest bardzo niechlujny i stracił fason!)i fioletowy sweterek z warkoczami - obecnie robię pierwszy raz dwa rękawy jednocześnie na jednym okrągłym drucie i wczoraj sporo prułam, bo się haniebnie pomyliłam w kolejności i jeden byłby trzy rzędy dłuższy!



Uszyłam też spódnicę z grubej wiskozowej żorżety i nauczyłam się przy tym, że wyobrażenie o tym, jak dana tkaniny zachowa się w wyrobie i jej rzeczywiste zachowanie to dwa różne światy... niestety... Tkanina niemiłosiernie ciągnęła się pod stopką maszyny, zmieniała kształt wyciętych części... a miało być tak ładnie :( W dodatku wyciąga się w niespodziewanych miejscach i jest ogólnie nic nie wartą szmatą. Ponadto skroiłam rozmiar 40 z niewielkimi zapasami na szwy - 13mm - a i tak zmniejszałam dwukrotnie. Raz już w szyciu i drugi raz po pierwszym założeniu. A według Burdy powinnam kroić 42!





A po za tym - uzupełniam ostatnio jesienne zapasy :) Szminki są ze mną od dawna, regularnie używane i szalenie lubiane,  prawie wszystkie. Od lewej: NYC Retro Red, Golden Rose, Catrice i dwie matowe Golden Rose. Towarzyszą im moje najczęściej używane lakiery do paznokci. Właściwie nie używam innych. Tylko czerwone! Właściwie nawet nic innego nie mam - przynajmniej jeśli chodzi o szminki :)




W ramach zapasów - poznajcie Peco Rolls, mój najnowszy wynalazek do kręcenia włosów. Wynalazłam w odmętach ebaya, zachęcona wpisem landgirl1980 na ich temat. Mam je dzis na głowie pierwszy raz, mają dać efekt ładnych, łagodnych fal. Zobaczymy. Kupiłam dwa opakowania :) wyglądają kosmicznie, prawda?