poniedziałek, 19 marca 2012

Sześciokąty

Znowu. Ta forma geometryczna mnie urzekła i inne rodzaj patchworku jakoś odeszły na razie do pudła z maszyną do szycia. Kurzą się tam, nie ukrywam. Ręczne szycie jest bardzo satysfakcjonujące. W dodatku pozwala na poczucie pełnego zetknięcia się z tworzywem. Co jak co, ale ze szmatami mam dobry kontakt ^^
W każdym razie, przy okazji ostatniej bezsenności zaczęłam w myślach robić przegląd mojego szmacianego inwentarza. Mam tych szmatek trochę, więc była już późna noc, gdy doszłam do "czerwonej tkaniny w małe białe serduszka" i "białej tkaniny w małe czerwone serduszka". Jakoś przy tej okazji przypomniałam sobie białą bawełenkę w czerwone grochy i potem to już była lawina pomysłów. Ustaliwszy sama ze sobą, że chcę uszyć dziecięcy pledzik z sześciokątów, wreszcie zasnęłam.
I oto są. Wczoraj rozmnożyły się wspaniale: mam 42 czerwone sześciokąty, 72 białe i... 23 niebieskie. Niestety, moje skażone poczucie kolorów zmusiło mnie do dodania tych niebieskich akcentów. Mariusz zapytany o opinię na temat tych niebieskości powiedział tylko nostalgicznym tonem "To była dobra koszula.", toteż jestem zdana wyłącznie na swoje w tej kwestii zdanie.
Przyczepiam je teraz pilnie do bazowych papierków, których muszę jeszcze trochę naszatkować. Przy okazji raczę się w myślach wyobrażeniem tych pierwszych sześciokątowych patchworków angielskich, szytych na bazie reklamowych okólników, gazet i starych listów. Czasem takie się trafiają znawcom, a wówczas można sobie zrobić heksagonalne puzzle i poczytać, co tam w roku 187... w życiu szyjącej dany patchwork się zdarzyło. Moje są białe, ze zwykłego biurowego papieru, ale i tak spełniają swoją rolę.
Oczywiście rzecz zaczyna się trywialnie: krajamy.
My krajamy, a tymczasem licho nie śpi... tylko udaje :)
Potem mamy to:

I plan na ułożenie:
Taki jest zamysł. Kwadratowy pled z siedmioma takimi rozetkami ułożonymi w kółeczko. Sześciokąty są tym razem dość duże - mają 4 cm długości boku (poprzednie - 2,5 cm), ale cała robota ma mieć wymiar 120 na 120 cm... w zamiarze. Ale pewnie się rozhulam, jak się znam.
Przy okazji pozbierałam do jednego pudełka moje naparstki i sama się zdziwiłam:
Nie ma tu niestety Jej Wysokości Królowej Anglii, ponieważ się stłukła przez kota; nie ma też porcelanowego naparstka z cieniusieńkiej porcelany, idealnie na mnie pasującego, ponieważ to ja go stłukłam. Ale te stanowią miły zbiorek, z tendencją do rozszerzania się. Łoś ze Szwecji dotarł dzięki mojej Koleżance :*; krakowski dostałam od moich Pracowników (naprawdę); łowicki od Przyjaciółki. A miłą damę, pouczającą "make-do and mend" z Imperial War Museum kupiłam sobie na allegro i wcale dobrze leży :)
Jest też zabawny metalowy naparstek od Taty albo Mamy, głoszący "Eat bermaline bread", za chudy na mój palec, niestety.
***
A teraz weźcie sobie po kawałku czekoladowo- waniliowej babeczki i szyjcie ze mną :)

niedziela, 18 marca 2012

Ku pamięci

Tylko wrzucam link, żeby nie zapomnieć:
http://mojewypieki.blox.pl/2012/02/Babeczki-czekoladowe-z-kremem-mocno-czekoladowym.html
Bloga Doroty uwielbiam, a te babeczki spełniają moje wygórowane oczekiwania odnośnie czekolady. Ale zawsze gdzieś posieję przepis i potem przeglądam "wypiekowego" bloga z prawdziwymi wypiekami na policzkach zanim go znajdę :)
Dziś w piekarniku siedzi marmurkowa babka, taka bardzo szybka i prosta. Taką miałam ochotę na coś słodkiego...

sobota, 17 marca 2012

Fioletowy konik morski, katar i kilka spostrzeżeń z pociągu TLK.

Nie tak dawno jechałam do domu mojej Mamy pociągiem. Lubię jazdę pociągiem bardzo, szczególnie kiedy jadę sama (a Mariusz z racji pracy nie pojechał tym razem). W stronę "do" siedziałam w przedziale z bardzo szczególnym towarzystwem; jeśli to przekrój naszego społeczeństwa, to ho, ho...
Po mojej lewej dwudziestoparoletni mężczyzna długo i czule rozmawiał z kochanką. Pytał ją co jadła na śniadanie, jak jej się spało,  itd. Potem odebrał telefon od żony chyba i tłumaczył, że dzwonił do koleżanki ze studiów prosić, by wpisała go na listę na wykładzie. Na który, jak można było domyślić się z wcześniejszej rozmowy, bynajmniej się nie wybierał ^^
Po mojej prawicy zasiadł młody mężczyzna o przepięknych paznokciach. Miał je długie, opiłowane w migdałki i wypolerowane. Wdzięczył się gadając przez telefon w sposób nie pozwalający na mylną identyfikację i miał świetny wisiorek z sową, bardzo azjatycki. No i co za gestykulacja :)
Para siedząca przy drzwiach  naprzeciwko siebie przyciągała uwagę również. To znaczy Ona - bo On mało co mówił. Za to ta niewiasta, Panie zmiłuj się - gadała nieustannie wysokim zdziwionym tonem. "O, popatrz, tam drzewka wyrosły nad rzeczką, dlaczego one tam wyrosły? Jak to? Same tak wyrosły nad tą rzeczką, no popatrz...  A tu zobacz, albatrosy... nie, kaczki, gęsi... nie, co mówisz? Acha, łabędzie, no tak, łabędzie... A dlaczego ten most tu stoi?" - i tak dalej, aż w końcu uśpiła się sama gadaniem w okolicy Koszalina.
Facet siedzący na przeciwko mnie nie mówił nic. Czytał "Mein Kampf".
Zapewniam Was, że wśród tej niezmiernej różnorodności typów ludzkich czułam, że z moimi drutami do dziergania jestem uważana za największego freaka w przedziale :) ^^
W drodze powrotnej siadłam w wagonie "lotniczym". Ponieważ też robiłam na drutach, rozmaite osoby rzucały mi takie spojrzenia pełne urazy i wzgardy, jakbym co najmniej publicznie dłubała w nosie czy uszach. Nie przejęłam się specjalnie, bo dziergałam sobie to:

Jestem w połowie konikowego brzuszka, ogonek wyszedł ładnie bardzo, toteż jestem dobrej myśli. Rzecz jasna jedna rękawiczka to dopiero połowa sukcesu, ale dzierganie w okrążeniach podoba mi się.

Tym razem lewa strona nie jest tak ładna jak w próbnym tunelu. Zadziwił mnie fakt, że gorzej radzę sobie z włóczką z naturalnym włókien. Akryl - nieelastyczny, sztywny i troszeczkę szorstki, układał się jednak łatwiej w robocie. Pomarańczowe merino produkcji Schachenmayr Nomotta jest rozciągliwe, gładkie i śliskie, rozwarstwia się tez po drutem, co mnie złości. Fioletowa wełenka - Onda Schewe - jest łatwiejsza w obróbce. Ale zapomniałam w niektórych miejscach, tam gdzie jest więcej niż cztery oczka jednego koloru, przekrzyżować nitki i na przykład przy kciuku mam w środku luźną fioletową pętelkę, która będzie denerwowała przy zakładaniu rękawiczki. Podszyję ją może?


Przy robocie posiłkuję się często filmami na YT o dzierganiu techniką Fair Isle. Pomysł z podawaniem dwóch kolorów włóczki dwiema rękami przysposobiłam do własnego użytku, ale jeszcze nie rozgryzłam, po co się na koniec taki fairislowy wyrób przecina. Oświećcie mnie :)