wtorek, 6 grudnia 2016

Czas na przerwę

Kochani moi!
W naszym życiu nastąpiły i ciągle następują wspaniałe, cudowne, a jednocześnie przerażające zmiany. Ostatnie miesiące są niesamowicie przepełnione tymi zmianami, brak mi więc czasu na prowadzenie bloga.
Postanowiłam go zawiesić na jakiś czas.
Trzymajcie za nas kciuki, módlcie się do wybranych Bogów... niech nas wszystkich błogosławią, ale niech nas przy tym nie zobaczą :)



sobota, 3 września 2016

Przejażdżka przed pracą

W miniony czwartek wybrałam się na regeneracyjną przejażdżkę rowerem. Pogoda była wyśmienita, ludzi niezbyt wielu, sama przyjemność. Jak zwykle wybrałam się do Brzeźna i pojechałam nadmorską ścieżką rowerową. Zwykle dojeżdżam do parku w Jelitkowie, czy też już może w Oliwie - i tam robię sobie przerwę. Tym razem nawet była to dłuższa przerwa na kawałek pasjonującego kryminału ☺ Słońce, szum drzew, nieliczni ludzie, flaszka z zimną wodą - czy trzeba więcej?
Zobaczcie, jak mi było miło!






I na koniec oczywiście Ona: moja Królowa Jane :)


wtorek, 30 sierpnia 2016

Najlepsza wiadomość roku: zaraz jesień!


Niedobre!

Piekłam ostatnio pasztet z czarnej fasoli. Upiekł się piękny, posypany ziarnami dyni, bardzo aromatyczny. I niedobry.
Jednak czarna fasola najlepsza jest w chili.
Mariusz zachowuje dyplomatyczne milczenie w kwestii pasztetu, ja jednak pozostanę przy soczewicowym, który najbardziej mi smakuje.


Na szczęście to właściwie jedyny ostatnio nieudany wyrób kulinarny. Kimchi ukisiło się znakomicie, jest może nieco zbyt pikantne, ale przy tym chrupkie, kwaśne. Nie dodałam sosu rybnego czy ostrygowego, więc w trakcie kiszenia nie wydzielała jakiejś paskudnej woni :) Lubię kiszonki!
W planie mam zakiszenie czerwonej kapusty z jabłkami - moja Mama przeprowadziła w tej kwestii bardzo udany eksperyment. Chcę tez zrobić koreańską kiszoną rzodkiew. I zwykłą naszą poczciwą kapustę też. Ogórki zakisiła mi moja dobra Teściowa, więc mam zapas!


Przepyszna była również ubiegłotygodniowa pasterska zapiekanka w niemięsnej wersji. Pierzynka z puree była puchata i leciutka, a farsz z czarnej soczewicy i warzyw soczysty i aromatyczny.
Czekam na dynię, by spróbować dodać jej do zapiekania. Robiłam już wariant z utartą marchwią i selerem korzeniowym, z marchwią i pieczarkami, z podduszoną papryką... Ta zapiekanka nieodmiennie najlepsza jest z małą szklaneczką zimnego cydru lub domowego wina. Polecam, przepis znajdziecie na Jadłonomii :)


Udała nam się nareszcie również pomyślnie sterylizacja Zoe i zakończenie jej leczenia zębów. 
Nie uwierzycie, to zupełnie inny kot, odkąd nie czuje wiecznego bólu w pyszczku! Trochę zabawy jest z siekaniem jej mięsa na papkę, ale mogę siekać do późnej starości. Byle miała się dobrze. 
Dla zainteresowanych dodam, że Zoe cierpi na plazmocytarne zapalenie dziąseł, była długo antybiotykowana i sterydowana, ale przynosiło to jedynie krótkie okresy poprawy i nawracające stany zapalne. Konieczne było usunięcie zębów. Część zresztą sama się usunęła, szczególnie te małe ząbki, jakie kot ma z przodu. Ale to już za nami :) Kot, którego pyszczek przypominał w środku tłuczoną surową wołowinę ziewa wreszcie na różowo.

W nagrodę oczywiście jest potrójnie pieszczona:) A mój nowy sweter z dmuchanej alpaki dropsa jest w jej kolorze :)

Widzicie, ile się dzieje ostatnio? A tymczasem właściwie na bloga mam czas wtedy, gdy dopadnę Mężowego komputera, mój bowiem poległ chwalebną śmiercią elektroniczną. A z telefonu nie lubię niestety.
Dziś wolne, zatem zaraz poprasuję pranie, obudzę śpiącego po nocy Męża, zawieziemy kota do sprucia, czyli na zdjęcie szwów. Potem zjemy obiad i będzie można podziergać. Oddzieliłam już oczka na rękawy :)

piątek, 12 sierpnia 2016

Kocyk gotowy ☺

Jestem bardzo rada, że ukończyłam kocyk. Ostatecznie ma wymiar kwadratu o boku 102 centymetrów i jest bardzo wesoły! Pracowicie wykończyłam brzeg pikotkami i nawet zostały mi jakieś resztki :)
Zoe starannie sprawdzała zakończenia nitek:


Igiełka pilnowała równego wpinania szpileczek:








wtorek, 26 lipca 2016

Miłe chwile w niewieścim gronie ☺

Gdyby ktoś kiedyś mnie zapytał, jakie są zalety pracy w systemie równoważnym, bez wahania mogłabym odpowiedzieć: niedziela w środę (albo inny dzień tygodnia). Wolne wówczas, gdy inni pracują.
Moja bratnia duszyczka Justyna postanowiła pokazać mi nieznane mi wcześniej miejsce w Gdańsku i zabrała nad jeziorko w Otominie. Jej Córa spała najspokojniej w świecie, ukołysana szumem liści i pluskaniem ryb, my zaś zawzięcie oddawałyśmy się niewieścim zajęciom. Dźganiu szydłem konkretnie ☺ Mielenie językami rzecz jasna w pakiecie z włóczkami ☺





piątek, 15 lipca 2016

Kolorowe kłębki w mym koszyczku noszę, kolorowe kłębki raz, dwa, trzy!

Ciepłe dni nie sprzyjają alpace czy falklandzkiej owczej wełnie. Dłonie się pocą, a oczka robią się coraz bardziej senne,,, tfu, coraz ciaśniejsze, chciałam rzec :)
Dlatego odłożyłam na razie Folded Square Cardi i błękitną chustę,i wróciłam do szydełkowych dzierganek. Alize Baby Wool jest miła i niezbyt grzejna w dotyku ze względu na zawartość bambusa i akrylu. Przyjemnie się przerabia te wszystkie kolory!
Połączyłam już dwa gotowe segmenty.
Stosik pojedynczych kwadracików rośnie.
W dodatku pilnuję dyscypliny i wszywam od razu wszelkie nitki. (Chwała mi! ^^)
Bawmy się kolorami :)





niedziela, 26 czerwca 2016

Polecam na niedzielny spacer. Park Oliwski

Upał jest nieznośny; w Gdańsku panował dziś od rana skwar i gorąc, skusiła nas więc perspektywa zanurzenia się w chłodnym cieniu wielkich, starych drzew pięknego Parku Oliwskiego. O każdej porze roku jest to zresztą cudowne miejsce, moje ulubione do podziwiania i zachwycania.
W upał taki jak dziś park oferuje również chłód od wody, od basenów, strumieni, stawków i fontann. Mnóstwo rodzin, par i grup przyjaciół spaceruje, siedzi, a nawet moczy nóżki w strumyku niezależnie od wieku ☺
Od naszej ostatniej w parku wizyty zimowej dużo się zmieniło i wypięknialo, doszły nawet zaczątki ogrodu japońskiego z wiśniowym gajem, liczącym pięć młodziutkich drzewek ☺ 

Jak zawsze sprawdziliśmy, jak się miewają nasze ulubione drzewa. Tutaj męski miłorząb japoński czyli drzewo ze ślicznymi listkami. Drugi wielgachny miłorząb rośnie niedaleko mojej pracy, jest przepiękny.


Potem sekwoja. Teoretycznie karłowata w naszym klimacie, w praktyce kolosalna! Do sekwoi mam szczególną sympatię, odkąd przeczytałam "Księżycową dolinę" Jacka Londona. Kiedyś zrobię gdzieś nielegalne partyzanckie nasadzenie sekwojowe ☺



Potem włóczyliśmy się szukając sosny czarnej. Po drodze był właśnie ten zaczątkowy ogród japoński, w którym posiedzieliśmy chwilę na bardzo wygodniej ławce!





Na deser zostawiam Wam cudne wodne lilie. To wyjątkowo piękne okazy, którym nie zaszkodziły wczorajsze gwałtowne burze. Niestety wiele deliktatnych kwiatów było obitych i zniszczonych.




czwartek, 12 maja 2016

Redukcja...

Zdarza się Wam odczuwać przesyt? Macie czasem wrażenie, że posiadane przez Was rzeczy WAS biorą w posiadanie, otaczają i przytłaczają?
Dochodzicie do wniosku, że nadmiar?
Mnie takie refleksje zaczęły nachodzić kilka miesięcy temu. Zaczęło się prosto - spojrzałam na puderniczki Strattona, zamknięte w szafce i zobaczyłam, jakie są zakurzone. Zaraz, jak to - zakurzone. Moje Strattony? No właśnie. Moje Strattony, zgromadzone i zdobyte z trudem, przez prawie rok leżały nietknięte. Tak samo stylizowane na vintage ubrania, buty, torebki, całkowicie nieprzystające do mojego trybu życia. Kosmetyki, lakiery do paznokci, Burdy, tkaniny... w 30-metrowym mieszkaniu zgromadziłam sporo. Po co?
Oczywiście refleksje to jedno, a działanie to drugie :) Te przykładowe Strattony wystawiłam na sprzedaż w grupie miłośniczek vintage na facebooku... i pokątnie cieszę się, że nie ma chętnych. Z żądzą posiadania trudno się walczy...
Ale w innych dziedzinach było mi łatwiej. Wyniosłam wiele worków nienoszonych ubrań i butów do kontenera PCK. Przejrzałam zapasy kosmetyczne i zostawiłam wyłącznie to, czego używam i co dobrze robi mojemu ciału. Oddałam nieużywane lakiery i kolorową tanią biżuterię Bratanicom mojego Męża, sprawiając im frajdę. Przejrzałam ręczniki, pościel, domową chemię i naczynia. Zostawiłam wyłącznie rzeczy użytkowane, w dobrym stanie.
Wiele jeszcze przede mną, ale widzę efekty.
W szafie mam luzy. Ujawniła się baza kolorystyczna - ubrania szare, granatowe i czerwone, w których czuję się doskonale, które wzajemnie się uzupełniają i pasują do mojego życia. Łatwiej teraz uzupełniać braki, kiedy się wie, czego właściwie potrzeba.
Zastąpiłam tradycyjne lakiery do paznokci hybrydami 3 w 1. To była dość kosztowna inwestycja, ponieważ musiałam kupić lampę UV i niezbędne preparaty. Mam jednak trzy podstawowe kolory, pasujące do ubrań, które trwają nienaruszone do 10 dni, a potem zmywają się bardzo łatwo i nieinwazyjnie.
Kupiłam wymarzoną hulajnogę. Hulam do pracy z wiatrem we włosach i muchami na radośnie wyszczerzonych zębach :) Jeśli zobaczycie "ryczącą czterdziestkę" zasuwającą na hulajnodze, uciekajcie z drogi. To będę ja :)
Zaskakujące było to, że redukcja właściwie nie objęła książek. Mamy tylko te, które chcemy mieć na zawsze, do których wracamy.
Kłębki i szmatki do patchworku też redukcji nie podległy, wiadomo. Tu nawet następuje proces mnożenia, ale dość kontrolowany... finansowo.

Tymczasem z frontu robót:
* kremowy Date Maker został spruty. W takiej formie nie byłby przez mnie noszony, więc kłębki wróciły do projektu kocykowego, skąd właściwie przyszły. Kwadraciki szydełkowe mnożą się pomału.

* zakupiona dawno temu alpaka z jedwabiem w kolorze kota rosyjskiego niebieskiego została wzięta na druty i powstaje z niej dość zadziwiająca forma - Folded Square Cardigan. Jest to 300 oczek w jednym ciągu, przerabianych ściegiem francuskim. Na razie nuda :)
Zdjęcie z bloga Purl Soho, od autorki wzoru. Włóczka wydaje się być dobrym wyborem, jest jedwabista, lejąca, miękka...
A tu już mój kawałek:


* sześciokąty z poprzedniego wpisu przemieniły się w parówkę. Wełnianą parówkę :)



wtorek, 29 marca 2016

No i to by było na tyle w kwestii sześciokątów :p

Naprawdę się starałam. Przeczytałam różne wskazówki, zmieniałam szydełka, ale sześciokąty wychodziły paskudne, nierówne, pomiętolone.
Cóż było robić? Ano kwadraty...
:)
Dziergałam sobie cichutko, przed pracą (w święta miałam nocne zmiany), rytmicznie ruszając szydełkiem i szczęką :)



Po napięciu zmoczonego segmentu przyjrzałam mu się uważnie. Podoba mi się, więc będę robić kolejne segmenty i całość połączę w pled - co prawda po drodze pojawiła się myśl o przerobieniu tego kawałka na poduszkę, ale się nie ugnę :)
(oczywiście po zrobieniu zdjęcia musiałam odpiąć blokowany segment i poprawić, wiadomo. Na zdjęciu lepiej widać jakoś!)

A tu już moi nowi kumple, african flowers. Jakoś muszę okiełznać te cholerne sześciokąty, prawda?


sobota, 26 marca 2016

Znowu sześciokąty...

W poprzednim życiu niewątpliwie musiałam być pszczołą, to jedyny logiczny argument tłumaczący moją miłość do sześciokątów. Miód też lubię, wszystko się jakby zgadza, prawda? :)

Dziś rzecz o szydełkowych sześciokątach, do których przymierzam się od dawna. Schowałam dziś zatem pled świąteczny, odłożyłam do jesieni, chociaż starałam się dość często dodawać do niego po rządku lub dwóch. W chłodniejszej aurze wrócę do niego i będę sobie znów planować gwiazdkowe święta :)
Tymczasem w ruch idą kłębuszki Baby Wool w pastelowych barwach. Poniżej prezentacja ochotników:


Najpierw chciałam dać bardzo jaskrawe środki, stąd obecność tej pomarańczy i zieleni, która na zdjęciu wyszła wiosennie, a w rzeczywistości jest bardzo... kamizelkowo-drogowa!
Doszłam więc do porozumienia z moim zmysłem estetyki (kolorystycznie skrzywionym, jak wiecie)
i uznałam, że pastele ładnie będą wyglądać z kremowymi środeczkami. Zwłaszcza, że całość ma być zamknięta szarym kolorem, obramowującym każdy jeden sześciokąt! Ładny szary odcień uciszy, uspokoi całość... toteż niewątpliwie będę zmuszona zrobić kolejne pledy w bardzo jaskrawych i nasyconych kolorach, żeby poczuć się usatysfakcjonowaną! Co ja na to poradzę, że lubię czerwony
z niebieskim?



Jedno zdjęcie musiało oczywiście stanąć okoniem i się odwrócić :)




A największa zaleta tego projektu jest taka, że sześciokąty będą zszywane, nie łączone w trakcie roboty. Co oznacza, że mogę mieć zawsze w różnych okazjach kłębek z sobą! Przygotuję sobie pewną ilość kremowych środeczków i już. W drogę, z szydłem pod pachą :)

czwartek, 17 marca 2016

Nowy nabytek

Chwaliłam się już przed facebookowymi obserwatorami moim nowym nabytkiem. Jest to serwis z bawarskiej, dość cienkiej porcelany; niezbyt może wytworny, ale prosty i oszczędny w formie. Gdy zobaczyłam go w serwisie Allegro, gdy poczułam, że jego kolorystyka pasuje do każdej pory roku - cóż, po prostu musiałam go mieć. Miałam sporą frajdę wypakowując go z paczki ☺





A do tego - zobaczcie, jakie cudowne chusteczki złowiłam :) Jestem dziwadłem, zawsze mam przy sobie oprócz chusteczek papierowych również taką płócienną. Jakiś taki nawyk :) O dziwo, przydaje się w rozmaitych sytuacjach - a to do zasłaniania ust przy kichaniu i kaszlu, a to do ocierania łez w drodze do pracy ~^^~, a przy tym im piękniejsza, tym przyjemnie się jej używa. Mam w moich zbiorach i batystowe, i ze szwajcarskiego muślinu, ręcznie haftowane i w ogóle rozmaite. Ta z szeroką, tiulową koronką wydaje się być stworzona do powiewania za odjeżdżającymi, nie uważacie?