czwartek, 5 grudnia 2013

Jest nieźle :)

Koty mają się dobrze, choć Igiełka zaczęła obecnie wychowywać młodego kota mając w nosie zasadę, że zły dotyk boli przez całe życie :)
Wlazłaś na święty dywanik w łazience? Pac! Wsadzasz nos do mojej miski, jak jem? Pac! Wąchasz! mój! ogon?! Pac! Na szczęście wychowywanie odbywa się bezpazurowo, tylko z akompaniamentem obrażonego  i groźnego burczenia. Mała ma to w nosie i uparcie dąży do zbliżenia...


Zoe od niedzieli daje się głaskać i strasznie jej się to podoba. A jak się naprasza! :)
***
Na froncie robót też wcale nieźle: trzy czapki gotowe, czwarta w toku, jeszcze pięć, jeśli dobrze obliczam :) Żadnych zdjęć przed świętami, bo nie wiadomo, kto tu mnie śledzi :) Za to pokażę Wam moją dekorację, wczoraj uroczyście i krzywo zawieszoną. Serduszka znacie z ubiegłego roku, a wianek jest uwinięty z brzozowych gałązek urwanych po drodze do domu i związanych lnianym sznurkiem. Przaśno, ale podoba mi się. Jak kiedyś otworzę wymarzoną kawiarnię, to wszystkie dekoracje będę robić sama. Och, jak ja o tym marzę sobie cichutko, gdy nie mogę spać. Ale za wielkim jestem tchórzem chyba, by spróbować...



poniedziałek, 25 listopada 2013

Złośliwe czy zabawne?

Wymyśliłam prezent gwiazdkowy na rodzinną Gwiazdkę. Musicie mi pomóc określić, czy będzie on bardziej śmieszny, czy złośliwy :) Znam oczywiście moja Rodzinę i wiem, że będzie ryczeć ze śmiechu wszystkimi członkami, że się tak wyrażę. Ale może popatrzycie z zewnątrz i okaże się, ze pomysł nie jest, na przykład, taktowny.
Postanowiłam zrobić dla każdego czapkę. Potem te czapki - różne, z warkoczami, jodełkami i przypiętyi kwiatami - popakuję w identyczne opakowania i odbędzie się losowanie. Obstawiam, że przy mierzeniu będzie fura śmiechu. No, a potem się powymieniamy i każdemu będzie ciepło w uszy przez resztę zimy :)
Zaczęłam już zresztą.
Pierwsza robiona jest strukturalnym ściegiem według wzoru Christian's hat: klik!
Mam już prawie połowę. Robię moimi bambusowymi drutami z ebaya, co to słabo niestety trzymają wymiary. Czapka powstaje z Alize Superwash. Miła i miękka. W kolorystyce jest więcej granatowego, ale na żadnym zdjęciu nie wyszło poprawnie... (Mam też dylemat, czy te odcienie niebiesko-morsko-granatowego są odpowiednio męskie. Nie chciałabym usłyszeć, że czapka bardzo ładna, ale...wiecie. Swoją drogą, według klasyfikacji ravelry ten kolor nazywa się морская волна. Bardzo ładnie.)


A tymczasem nieśmiało minął pierwszy tydzień naszej znajomości z Zoe. Nas traktuje jeszcze bez spoufalania się. Ale Igiełce chodzi za ogonem i bardzo się naprzykrza :) A jak ją nawołuje do zabawy... miauczy wniebogłosy po prostu... ^^


piątek, 22 listopada 2013

Szaleństwa panny Zoe

Kotka się ośmiela. W nocy szaleje, szarżuje na kanapę, wszystkie kulki filcowe są jej. Kudłata mysz z dzwoneczkiem budzi jej demony, tak samo jak powierzchnia równo zasłanego pledem łóżka... :)
Wychodzi z kryjówki pod łóżkiem, gdy wracamy z pracy i napełniamy miseczki czymś dobrym. Igiełka się pomału przyzwyczaja - nawet je obok niej. I wczoraj odbyła się pierwsza króciutka gonitwa!
Dziś szara umęczyła się upychaniem kulek pod dywanikiem, skokami na własny ogon i leży sobie w bezpiecznej odległości - ale jednak z nami :) Stan dywanika wola o pomstę do nieba. A kudłów na nim...

 

A Igiełka patrzy na wszystko z wyższością :)


wtorek, 19 listopada 2013

Zoe.

Dziś w nocy nie spałam. Niestety od dawna mam problemy ze snem, ale teraz jestem wyjątkowo pobudzona przez nowego kota w domu. Może to głupie, ale nasłuchuję każdego dźwięku, podnoszę głowę na każde syknięcie. Nie spałam więc, leżałam sobie tylko nieruchomo przykryta po uszy, by nie budzić mojego Miłego. W pewnym momencie poczułam, że ktoś nieśmiało, pomalutku idzie po moim brzuchu, na sztywnych łapach. Zoe dotarła aż do twarzy, ostrożnie obwąchała mnie bardzo głośno i czmychnęła, a ja z wrażenia nie śmiałam nawet oddychać!
Na prawie cały dzień koty zostały dziś same - bałam się, że po powrocie zastanę tylko urwane uszy i odgryzione ogony, ale nie. Igiełka powitała mnie jak zwykle w drzwiach, a Zoe przyszła cichuteńko do mielonej wołowiny, którą kupiłam koteczkom w nagrodę za dobre sprawowanie. Najadły się, poprawiły saszetką (koci fastfood na zacieśnienie więzów). A potem, kiedy Igła wróciła na swój posterunek na parapecie, Zoe dala się namówić na zabawę. Jedwabnej wstążce nie odmówi żadna kobieta. Nieważne, czy futrzasta czy dwunożna :)
Zdjęcia robione telefonem, lewą ręką, z całkowitego zaskoczenia. Przedstawiam Zoe.


Widać jaka jest drobna i widać jej załzawione oczko (niedrożny kanalik łzowy). Widać też, że jest śliczna!
Obecnie kotka odkrywa uroki zakopywania filcowych kulek pod dywanikiem :)
P.S. W trakcie mojej z Zoe zabawy Igiełka z zainteresowaniem przyglądała się, przewiesiwszy łapy przez parapet. Jej mina mówiła bardzo wyraźnie (i z politowaniem): Co ty chuda wiesz o łapaniu sznurka?

poniedziałek, 18 listopada 2013

Cesarzowa Zoe

Cesarzowa Zoe rozpoczęła swoje rządy 15 listopada 1028 roku. Nasza Zoe rozpoczęła je wczoraj, 17 listopada w nocy. Rozpoczęła je od sprawdzenia, ile kurzu mam pod meblami i co można zrobić z filcową kuleczką kiedy wszyscy śpią, a Duży Czarny Kot siedzi w łóżku ludzi.
Zoe tak naprawdę nazywa się Blue Queen i urodziła się w hodowli Ewjatar. Jest cudna, ma 15 miesięcy i strasznie się boi, więc na razie nie będzie zdjęć. Ma tuziny Supreme, Grand i Interchampionów w rodowodzie, ale co z tego, skoro nie polubiły jej kotki seniorki w stadzie i była przez nie terroryzowana? Przez to jest mała, płochliwa, boi się wszystkiego, dosłownie wszystkiego, ale myślę, że cierpliwością i czułością ją oswoimy i ośmielimy. Na razie z koszyczka wyszła tylko w nocy.
Igiełka obsyczała ją oczywiście; nawet trzy razy na nią nasyczała. Ale ponieważ Igiełka nie jest kotem agresywnym, nie ma obawy o nieuzasadnione ataki. Syczy i zmyka.
Na osłodę zdjęcie z hodowli, wykonane i umieszczone za zgodą Pani Ewy :) Ten rezolutny i uśmiechnięty pyszczek to chyba  czteromiesięczna Pola.


Z emocji nie spałam całą noc nasłuchując. Igiełka to samo, radary miała rozstawione na pełny zakres :)
Trzymajcie za nas kciuki, udzielajcie dobrych rad i wysyłajcie przyjazne fluidy. Są potrzebne.

sobota, 9 listopada 2013

Jak spod Igły :)

Jesteśmy z wizytą u mojej Mamy, toteż tylko proste zdjęcia:



 Jako podszewka wystąpiła flanelka w romantyczne różyczki, bardzo miła i mięciutka.


Jak widać, z braku niemowlęcia można w celach miarowych posłużyć się... kotem. Niezbyt wprawdzie zachwyconym, co również widać :) Sądzę, że kocyk może służyć w tym rozmiarze jako rożek do karmienia.

No to teraz szarlotka, druty i takie tam...:)

piątek, 8 listopada 2013

PoWIERZCHownie

Uszyłam nowy wierzch kołderki. Wymiary - 80 na 80 centymetrów, kolory jak zwykle u mnie jaskrawe. Zdjęcie - jak zwykle paskudne.
Wybrałam bardzo, ale to bardzo prosty wzór - nawet nie znam jego nazwy :) więc niech sobie będą "okienka".
Kołderka przeznaczona jest dla niedawno narodzonej dziewczynki, wnuczki dobrej znajomej moich Rodziców. Mam nadzieję, że będzie pod nią dobrze spała i uczyła się nazywać kolory :)
Pokażę Wam jeszcze zdjęcie gotowej całości, przepikowanej i obowiązkowo zwiniętej w rulon.


środa, 30 października 2013

Dyniotwórca

Samhain tuż, tuż, toteż zabrałam się dziś za dłubanie dyniom w zębach :) najpierw miał być typowy jack-o-lantern, taki zębaty, ale później popatrzyłam na tą piękną hokkaido, kupioną przez nieświadomego Pana Męża (założę się, że myślał o zupie, bo kupił w sumie jeszcze jedną i już ją na zupę przerobił). Miałam też piżmową, do której nie mogłam się w ogóle zabrać, sam jej melonowy zapach mnie zniechęcał. I co? I przerobiłam je na dyniowe latarenki. Niezbyt są piękne, wycinając kota (prawda, że widać iż to kot?) pomyliłam się i wycięłam nie to, co miało być ażurowe, ale co tam! Dyniotwórca ma zaszczyt przedstawić: Kot na Hokkaido :)
A tak w świetle się prezentuje:
A przy okazji - widzicie świnkę - skarbonkę w tle? Zbieram na biedne, bezdomne kłębki :) *** Potem dostałam do ręki wkrętareczkę z wiertłem do betonu. Wiem, wiem, co za połączenie! Ale fantastycznie ażurowało się nią dyniową skórę! I tym sposobem są dwie dziurawe dynie :)
No to Samhain Blessings dla wszystkich :)

poniedziałek, 28 października 2013

Rękawiczki gotowe.

Życzenie dostojnej Finextry jest dla mnie rozkazem:) Lewa i prawa strona. Nitki wszyte niezbyt umiejętnie, ale i tego się nauczę!

Czerwcowe rękawiczki

Ta para nie miała szczęścia do szybkich narodzin. Pierwsza rękawica czekała długo na bliźniaczkę, ale obecnie został mi tylko kciuk do wyrobienia. Wzoru raczej już nie powtórzę, przestał mi się aż tak podobać - poza tym, jest tyyyle wzorów na ravelry! Rękawice są duże, ale Matka mojego Męża ma długie palce i ogólnie dłonie większe od moich, a dla niej, jak pamiętacie, są przeznaczone. To mocno spóźniony prezent urodzinowy. Akurat na pierwszolistopadową wizytę na cmentarzu, kiedy to z zasady jest bardzo zimno, świetnie się nadadzą.
Zdążą się zresztą ładnie zblokować do piątku. Lubię ten etap, gdy oczka się wyrównują, dzianina mięknie, delikatnieje... Ale najbardziej lubię to, że rzeczy które robię, są użyteczne. Naprawdę :)

sobota, 19 października 2013

DaleGarn Ocean Green

Kochane Niewiasty! Serdecznie dziękuję Wam za te miłe słowa pod poprzednim postem!!! Jakoś tak to jest, że bardzo mnie inspirują wszelkie słowa zachęty :) Moje nieposłuszne, buntujące się kolano uniemożliwia mi szycie. Ma w głębokim poważaniu moją potrzebę uszycia dwóch kołderek, ba - ignoruje moją potrzebę szycia w ogóle. Boli całą noc po uszyciu prostej lalkowej sukienki. W efekcie dziergam. Na próbę, dla mającego przyjść na świat chłopca, wyciągnęłam z pudełka moteczki wełny z DaleGarn. Wełna mały dodatek poliamidu, umożliwiający pranie w pralce - i wspaniałe kolory. Chyba najbardziej lubię własnie takie przejścia kolorystyczne - co oczko, to nowy kolor na drucie :) Wybrałam też wzór - znany chyba wszystkim Ravelrowiczkom "Baby sophisticate". I co? I klops :) Po pierwsze moja wełenka ma inne parametry niż przewidywana przez Autorkę wzoru. Po drugie nie umiem przeliczać. Po trzecie brak mi pod ręką dziecięcia w stosownym wieku, by je pomierzyć i ocenić, na co się moja robota nada (bo może na dziecko, a może na jego ulubionego misia?) W każdym razie użyłam tez wrodzonego rozumu i policzyłam sobie na placach, że dziecku urodzonemu w listopadzie sweter w rozmiarze "na 9 miesięcy" zda się tylko do ocierania łez wzruszenia jego matki. Bo na co niemowlęciu wełniany sweter w środku lata? Powstaje więc morskozielony, mały, oceniony przez pobłogosławioną dziećmi niewiastę na rozmiar trzymiesięcznego niemowlęcia, mój pierwszy "baby sophisticate". Fanfary...
A tak się starałam zrobić ładne zdjęcia :) W każdym razie - intuicja mi podpowiada, że po blokowaniu będzie ładniejszy, bo wyrównają się oczka. Pliskę i dół zamknęłam metodą "Jane's surprisingly stretchy". Z tej nowrweskiej wełenki robiłam już czapki dla Męża i jego Kolegi, zatem wiem, że zblokuje się ładnie, zmięknie i przestanie być taka... no, chrupka. I na koniec, specjalnie dla Marisol:) Skończyłam Ksenocyd, poszukam reszty. Dalsze części losów Endera podobają mi się nawet bardziej, od pierwszej powieści. Chociaż autor troszkę wydziwiał pod koniec. A na załączonym obrazku można zobaczyć, jak głęboko zakorzeniona jest pasja czytelnicza w moim domu. Oto w uniwersum Honor Harrington nastąpił decydujący zwrot akcji w bitwie :)
Obawiam się, że muszę mieć własnego kota. Tylko dla siebie, bo Igiełka stała się Kotem Pańskim :)

wtorek, 15 października 2013

Wydziergałam dwa swetry :)

Ale w rozmiarze laleczki, więc się nie liczą, jak sądzę. W każdym razie na dziś miałam zaplanowane szycie i dzierganie... i od rana ślęczę nad powieściami Orsona Scotta Carda. Zamierzałam sobie tylko odświeżyć w pamięci "Grę Endera" przed listopadową premierą i nieoczekiwanie znalazłam dużo goryczy w smaku tej powieści. Lubię gorzki smak, pożarłam ją więc i zagryzłam "Mówcą Umarłych". Teraz pochłaniam "Ksenocyd". Swetry powstały jako element garderoby pewnej panny, znanej Wam już z wcześniejszego wpisu. Frajda płynąca z szycia i dziergania takich małych rzeczy jest ogromna! Teraz parę zdjęć i wracam do książki. Aha, niebieski jeszcze przed blokowaniem :)

wtorek, 8 października 2013

Poznaj i testuj z 1001 pasji - żel, mydełko i szampon Scottish Fine Soaps "Au lait"

"Au Lait to wspaniała kolekcja, która dzięki zawartości organicznego mleka - ujędrniających i odbudowujących glicerydów mlecznych, masła Shea, masła kakaowego i witaminy E dosłownie pieści Twoją skórę. Te niebiańskie kosmetyki sprawią, że Twoja skóra będzie nawilżona, gładka i delikatnie miękka!" To opis producenta. Czy się z nim zgadzam? Zacznę od tego, co mi się spodobało. Od mydełka. Znowu cytat: "Au Lait Mleczne Mydło Do Rąk to luksusowe, kremowe mydło, zawierające pielęgnujące i kojące składniki takie jak masło Shea, witaminy A i E oraz znane ze swoich właściwości zmiękczających, ujędrniających i odbudowujących glicerydy mleczne. Mydło utwardzane jest metodą "triple milled", dzięki czemu jest bardzo wydajne, doskonale się pieni i nawilża. Po jego użyciu skóra pozostaje gładka, odżywiona a Ty możesz się cieszyć doskonałym samopoczuciem. Au Lait Mleczne Mydło Do Rąk to niezwykły aldehydowy związek zapachowy kwiatów i mleka na który składają się różowe dzwoneczki (Muguet Rose) i sproszkowane fiołki zmieszane z kremowym drzewem sandałowym i mlekiem." Nie pamiętam już, ile gramów miało moje mydełko - chyba 20? - w każdym razie rozprawiliśmy się z nim w tydzień we dwoje, a cieniutki płateczek posłużył mi jeszcze do rysowania po tkaninach (nie lubię mydełek z pasmanterii ani kredy krawieckiej!) Myliśmy głównie dłonie, ale zdarzyło się i pod prysznic zabrać ten krążek, do umycia ciała. Przede wszystkim mydło miało mocny, kremowy zapach. Taki mydlany, śmietankowo - mleczny właśnie - i ten zapach zostawał na skórze na dość długo. Nie czułam w nim obiecywanych w opisie fiołków, ale i tak szalenie mi się podobał. Cała łazienka (ale mi wyczyn przy łazience wielkości szafy! :D) nim sobie pachniała. Poza tym - dłonie nie były ściągnięte po umyciu, skóra niezbyt przesuszona. Wprawdzie należało nałożyć krem do rąk, ale bez paniki. To samo dotyczy skóry na ciele - nie wydawała się po użyciu tego mydełka jakaś taka... za mała na właściciela :) Obietnica producenta dotycząca kremowej pianki również została spełniona - oba testowane przez mnie mydła SFS pieniły się bardzo miło, jednak to kaloszkowe okropnie ściągało skórę, a mleczne nie. I jeszcze jedna uwaga - po "Au lait" nie zostawał osad na umywalce. To wielka zaleta. Teraz ten mniej fajny kosmetyk: szampon. Zupełnie przezroczysty, z krótkim i dość agresywnym składem został przez mnie z góry przydzielony do kategorii "raz na tydzień". W związku z czym 50 ml zużywałam dość długo, jako że jest wspaniale wydajny. Mniej lejący od "poetycznego" brata, umieszczony w lepszym opakowaniu, bo we flaszeczce i w związku z tym nie przeciekający między palcami - posłużył mi do niejednego mocniejszego oczyszczania pomiędzy codziennym stosowaniem dziecięcego Dulgonu. I taka jego rola, gdyż na moje potrzeby jest za mocny do codziennego oczyszczania. Gdybym używała codziennie, pewnie wkrótce miałam ściągniętą, swędzącą skórę głowy. W W przypadku jednak rzadkiego stosowania cieszyłam się gęstą pianą, kojarzącą mi sie swoją konsystencją z pianką do golenia - i byłam zadowolona. W szamponie najmocniej czuć kwiatowo - ziołowe nuty pod mleczną kołderką. Zapach bardzo mi się spodobał, a najbardziej urzekł mnie, gdy zmokły mi włosy i zaczęły nim pachnieć. Naprawdę :) I na koniec - żel do kąpieli, pod prysznic. "Kremowy płyn do mycia ciała", tak chyba nazwał go producent. Cóż - przyznaję otwarcie, że jeszcze go nie dokończyłam i będzie mi trudno. Dlaczego? Wysusza, bardzo mocno wysusza, po prysznicu skóra jest podrażniona, piekąca i swędząca. Wymaga natychmiastowej reakcji w postaci nawilżania, albo Jeszcze lepiej - natłuszczenia! Stoi zatem biedak na prysznicowej półeczce, wącham go czasem i patrzę sobie na tę połowę zawartości flaszeczki. Pachnie ślicznie, zapach delikatnie emanuje ze skóry, dopóki nie zagłuszy go balsam :) Tego produktu nie polecam osobom, których skóra skłonna jest do przesuszeń i podrażnień. Przykro mi, ale sam zapach i ładne opakowanie nie wystarczy. Skład produktu jest bardzo prosty - woda, detergenty, zapach. Mojej skórze to nie wystarczyło. I co? I to już koniec :) Dziękuję Hexxanie za możliwość wzięcia udziału w zabawie i zapraszam na jej bloga. Dużo tam ciekawych rzeczy :)
P.S. Coś mi sie porobilo i nie mam możliwości porządnego redagowania wyglądu textu. Wszystko ciurkiem. Slabo to wygląda...

sobota, 28 września 2013

Dary Ziemi

Czyli Dary Niebios, a niebiosa darzyły nas obficie... deszczem. Lało jak z cebra, wściekle i zacinająco. Błoto po kostki. Zimno. Tak zimno, że nadal nie mogę się rozgrzać. Ale potem na chwilę wylazło słońce :) Pochwaliłam się już na Facebooku, że Ania z YoYarn, która zresztą umożliwiła mi udział w tym przedsięwzięciu, pożyczyła mi tez jedną z szytych przez siebie waldorfskich lalek. Będę mogła uszyć jej ubranka :D A teraz kilka zdjęć i lecę pod pierzynę. Obłożę się mężem i kotem i będą mnie grzać, bo już mnie łamie...

środa, 11 września 2013

Brownie

Dzis rano waga pokazała mi 64,9kg. Jestem rada, gdyż jeszcze na początku sierpnia było to raczej 69,4, ale stres związany z urlopem Ojca Dyrektora oraz audytami rozmaitymi ujął mi nieco z ciała. Zatem pozwoliłam sobie dziś na upieczenie smakołyku, o który mój Mąż Żarłacz upominał się od dawna. Upiekłam brownie.
O tym, czy smaczne, przekonamy się późnym popołudniem. Zostawię Wam kawałek :) P.S. Zawór grzejnika syczy - chyba odpowietrzają nas przed sezonem. Kot zatem od kwadransa siedzi przy grzejniku, pilnie gapiąc się w ten syczący zawór. I wąsy mu drgają.

wtorek, 10 września 2013

Papryka na patyku

Nadeszła jesień :) Papryka, śliwki, winogrona, gruszki, jabłka... Kapusta, cebula, cukinie, kalafiory... same smakołyki. Dwie z mięsem, dla mojego Męża. Dwie z kaszą bulghur, fetą i pomidorami. Dla mnie. Zdjęcie z telefonu, ale nie szkodzi :)

niedziela, 8 września 2013

Jesień idzie.

Plądrowania Ravelry ciąg dalszy...
Wzorów opisanych jako "cardigan" jest na Ravelry 209 stron. Średnio jakieś 50 projektów na każdej stronie. Jest na czym zawiesić oko, a nawet parę oczu.
Jedno jest pewne: mam szczerze i serdecznie dość dżinsów na codzień. Tego lata się rozbestwiłam, nosząc nieustannie sukienki - najczęściej dzianinowe, opływające sylwetkę i rozmaite krągłości. Tej jesieni chcę nosić ołówkowe spódnice, bluzki z wiązaniami po szyją, wesołe małe sweterki - to przez Brahdelt - i ulubioną torebkę. A propos torebki - niedawno kolega z pracy przypadkiem zrzucił moją otwartą torebkę z biurka. Bardzo przepraszał oczywiście, a jednocześnie widać było, że jakoś tak koso na zawartość popatruje. W końcu nie zdzierżył i pyta "Zawsze masz tak mało rzeczy w torebce?" Ano tak, i w dodatku w porządku, bo moja ulubienica ma dużo kieszonek i skrytek!
Chcę też pantofle, które dodadzą moim łydkom ciut smukłości, ale nie skurczów mięśni... Co prawda pantofli na obcasie mi nie brak, ale jakieś wysokie mi się zdają po wiośnie i lecie w balerinach.
Chcę nosić zgaszone blade błękity, chłodne wyszarzałe mięty i szarości.
I wiecie co? Odkryłam właśnie, że od roku nie farbowałam włosów. Jaki one mają ładny kolor...
Jeszcze tylko długie słabe końce ze śladami dawnych farbowań sa do stopniowego pożegnania!
I muszę nową czerwoną szminkę. Dziś z żalem pożegnałam ostatnią...
Ale do rzeczy: zdjęcia jak zawsze z profili autorów wzorów z Ravelry.
Sabbatical

Peterborough
Roheline (podoba mi się nazwa)
Aryn

I na koniec coś, co mnie urzekło: Mały Sweterek. Słodziak jak nie wiem co...

Tri-Cable Stitch Jumper

Ale zacznę od prostszego:
A specjalnie dla Brahdelt - Sashiko. Bo ładnie się nazywa!

sobota, 7 września 2013

Effortless Cardigan

Zachciało mi się zmierzyć z większą formą.
A przy tym zima nadchodzi, potrzebuję uniwersalnego, miłego, otulającego, cieplutkiego swetra. Znalazłam ten: effortless cardigan
Wszystkie zdjęcia z Ravelry, od autorek wzorów.
Podoba mi się szalenie - lubię takie otulacze, chociaż nie jestem tak smukła jak pani na obrazku. I niewątpliwie mam pełniejszy biust, co przekonało mnie, by nie porywać się na przykład na Tea Leaves Cardigan, o taki:

A już najbardziej to bym chciała zrobić sobie Make a wish. Ten to dopiero musi być przytulasty... otulasty.


Kto robił juz Effortlessa, ten palec do budki. Będę wiedziała, kogo nękać pytaniami :)