sobota, 19 października 2013
DaleGarn Ocean Green
Kochane Niewiasty! Serdecznie dziękuję Wam za te miłe słowa pod poprzednim postem!!! Jakoś tak to jest, że bardzo mnie inspirują wszelkie słowa zachęty :)
Moje nieposłuszne, buntujące się kolano uniemożliwia mi szycie. Ma w głębokim poważaniu moją potrzebę uszycia dwóch kołderek, ba - ignoruje moją potrzebę szycia w ogóle. Boli całą noc po uszyciu prostej lalkowej sukienki.
W efekcie dziergam.
Na próbę, dla mającego przyjść na świat chłopca, wyciągnęłam z pudełka moteczki wełny z DaleGarn. Wełna mały dodatek poliamidu, umożliwiający pranie w pralce - i wspaniałe kolory. Chyba najbardziej lubię własnie takie przejścia kolorystyczne - co oczko, to nowy kolor na drucie :)
Wybrałam też wzór - znany chyba wszystkim Ravelrowiczkom "Baby sophisticate". I co? I klops :)
Po pierwsze moja wełenka ma inne parametry niż przewidywana przez Autorkę wzoru. Po drugie nie umiem przeliczać. Po trzecie brak mi pod ręką dziecięcia w stosownym wieku, by je pomierzyć i ocenić, na co się moja robota nada (bo może na dziecko, a może na jego ulubionego misia?)
W każdym razie użyłam tez wrodzonego rozumu i policzyłam sobie na placach, że dziecku urodzonemu w listopadzie sweter w rozmiarze "na 9 miesięcy" zda się tylko do ocierania łez wzruszenia jego matki. Bo na co niemowlęciu wełniany sweter w środku lata?
Powstaje więc morskozielony, mały, oceniony przez pobłogosławioną dziećmi niewiastę na rozmiar trzymiesięcznego niemowlęcia, mój pierwszy "baby sophisticate". Fanfary...
A tak się starałam zrobić ładne zdjęcia :)
W każdym razie - intuicja mi podpowiada, że po blokowaniu będzie ładniejszy, bo wyrównają się oczka. Pliskę i dół zamknęłam metodą "Jane's surprisingly stretchy". Z tej nowrweskiej wełenki robiłam już czapki dla Męża i jego Kolegi, zatem wiem, że zblokuje się ładnie, zmięknie i przestanie być taka... no, chrupka.
I na koniec, specjalnie dla Marisol:)
Skończyłam Ksenocyd, poszukam reszty. Dalsze części losów Endera podobają mi się nawet bardziej, od pierwszej powieści. Chociaż autor troszkę wydziwiał pod koniec.
A na załączonym obrazku można zobaczyć, jak głęboko zakorzeniona jest pasja czytelnicza w moim domu. Oto w uniwersum Honor Harrington nastąpił decydujący zwrot akcji w bitwie :)
Obawiam się, że muszę mieć własnego kota. Tylko dla siebie, bo Igiełka stała się Kotem Pańskim :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Kotki tak mają, dlatego ja mam kota i jest bardziej mój! *^o^*~~~
OdpowiedzUsuńPrzepiękny kolor włóczki! Mogłabym na niego patrzeć godzinami, jak w głębie oceanu. ^^*~~
Chcesz motek? Na czapkę starczy :)
UsuńTak już jest z kotkami - u moich dawnych znajomych tez tak było, że mieli kotkę (na wyraźne życzenie pani domu) ale kotka i tak preferowała towarzystwo pana domu i w jego objęciach miękła jak wosk, podczas gdy na resztę świata ledwie łypała żółto-zielonym ślepiem.
OdpowiedzUsuńAno właśnie. Na szczęście Igiełka ma i dla mnie kącik w swoim kocim sercu. Ale może ja nie czytam tak pasjonujących lektur?
Usuńsweterek jest przepiękny i na pewno ładnie posłuży maluchowi :)
OdpowiedzUsuńDrugi kot to najlepsze rozwiązanie. Przez męża mamy w domu dwie czarnule. To jemu zmiękło serce do tego drugiego kota, a ja nie bardzo go chciałam (ileż czarnych kotów w życiu można mieć?). I tak oto stałam się matką czarnej kociej sieroty, która do tej pory chodzi za mną jak pies. Wreszcie mam swojego ukochanego kotka, to tulenia, pieszczenia i noszenia na rękach:)))
OdpowiedzUsuń