Na nowy rok mam postanowienie: więcej piec, czytać, szyć, dziergać i udzielać się wszelako. Zamierzam nie dać się pracy, wyniszczającej w pewien sposób chęć na życie.
Zatem dziś odcinek pierwszy: bajgle.
Skorzystałam z receptury znalezionej w kopalni skarbów, czyli tu - bajgle
Zaczynamy naszą opowieść...
...dawno, dawno temu żyło sobie osiem surowych bajgli. Słynęły z prostoty, jako że składały się tylko z mąki, wody i drożdży. Zwykły mówić o sobie, że mają słodki charakter, ale tak naprawdę zadecydowała o tym łyżka cukru w recepturze. Rosły sobie zdrowo...
...aż przyszła pewna wiedźma i sprawiła im łaźnię. Potem nie były już takie piękne.
Znacznie straciły na puszystości i ogólnie oklapły.
Wsadzono je do pieca; miały tam pokutować za swoja próżność; niech wam to będzie ku przestrodze!
Pięć minut później...
Teraz moje uwagi:
1. Zamiast drożdży instant użyłam świeżych. Nie polecam, ciasto mocno gazuje.
2. Surowe się przylepiają, nawet do natłuszczonego olejem papieru do pieczenia, przydałaby się mata silikonowa lub inny przepis na ciasto. Chyba znalazłam to drugie.
3. Te, które były ciut dłużej parzone, są ładniejsze po upieczeniu, gładsze. Tam gdzie nie patrzyłam na zegarek i się pośpieszyłam, nie jest już tak ładnie (patrz egzemplarz środkowy)
4. Mogłam dodać więcej soli, ale i tak są bardzo dobre. Chrupkie z zewnątrz, miękkie w środku. jednego zjedliśmy już "na spółę" calkiem na gorąco. Mniam!
wow, wyglądają naprawdę apetycznie :)
OdpowiedzUsuńmmmm smakowicie wyglądają
OdpowiedzUsuńPopieram postanowienia.
OdpowiedzUsuńFajna bajeczka o bajglach:)
Pozdrawiam