sobota, 2 lutego 2013

Skład maski arganowej do włosów i co z tego po pewnym czasie wynikło...

Pewnego grudniowego dnia wybrałam się z Koleżankami na podbój nowo otwartej drogerii w Gdyni. Mnie konkretnie interesowały produkty do włosów Kallos, u mnie w Wolnym Mieście niedostępne powszechnie.
Moja maskę znalazłam bez trudu, stojącą grzecznie obok większych braci. Jednym z tych braci okazała się właśnie ta tytułowa maska arganowa do włosów. Bez oleju arganowego w składzie.
Na dłuższą metę doprowadziło mnie to do paru przemyśleń.

Przede wszystkim, postanowiłam wymienić moje kosmetyki pielęgnacyjne na azjatyckie. Dlaczego? Ponieważ krajowe nie spełniają moich oczekiwań. Natomiast dotychczasowe spotkania z kosmetykami z Azji zachwyciły mnie ich działaniem.
Dlatego pierwszy z wybranych już do mnie leci. Jest to pianka oczyszczająca Holika Holika z zieloną herbatą (zdjęcie stąd)

Sądzę, ze dla takiej maniaczki jak ja, rytualnie oczyszczającej twarz przed snem, będzie to odpowiedni preparat. Zobaczymy. Zresztą - kremy BB wymagają starannego demakijażu i oczyszczania, inaczej efekt może być niewesoły - zwykle zawierają one pewne ilości silikonów, mających za zadanie nadać skórze tą jedwabistą, nieskazitelną gładkość. I te silikony trzeba potem usuwać, żeby nie zapychały porów, nie blokowały dostępu do skóry.
Proszę bardzo, oto skład mojego ulubionego BB kremu: "wykursywilam" w nim silikony, pogrubiłam lub podkreśliłam składniki pięlęgnacyjne:
Missha M Perfect Cover B.B Cream: Water (Aqua), Cyclopentasiloxane, Dimethicone/Vinyl Dimethicone Crosspolymer, Cetyl PEF/PPG-10/1 Dimethicone, Ethylhexyl Methoxycinnamate, Zinc Oxide, Dimethicone, Caprylic/Capric Triglyceride, Butylene Glycol, PEG-10 Dimethicone, Arbutin, Magnesium Aluminium Silicate, Stearalkonium Hectorite, Hydrolysed Collagen, Rosa Rubiginosa Seed Oil, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil, Squalane, Caviar Extract, Adenosine, Algae Extract, Macadamia Ternifolia Seed Oil, Fagus Sylvatica Bud Extract, Rosmarinus Officinalis (Rosemary) Leaf Extract, Sodium Hyaluronate, Ceramide 3, Chamomila Recutita (Matricaria) Flower Extract, Fragrance (Parfum), Triethanolamine, Methylparaben, Propylparaben, Hydroxyisohexyl 3-Cyclohexene Carboxaldehyde, Butylphenyl Methylpropional, Benzyl Salicylate, Hydroxycitronellal, Alpha-Isomethyl Ionone, Hexyl Cinnamal, Linalool, Citronellol. MAY CONTAIN [+/- Titanium Dioxide (CI 77891), Iron Oxides (CI 77491, CI 77492, CI 77499)]
Jeśli przeczyta to osoba lepiej ode mnie się znająca na składach i znajdzie błędy - proszę o korektę, przy okazji czegoś się nauczę :)

Oczywiście nie liczę na cuda. Moja cera jest w dobrym stanie - niedawno podczas wizyty w rodzinnym domu zostałam przez pewną miłą damę pomylona z moją Siostrą studentką, co mnie rozbawiło (bo jestem starsza od syna tej damy o rok czy dwa lata i chodziliśmy razem do jednego liceum), ale jednocześnie utwierdziło w przekonaniu, że należy trzymać się przyjętej linii postępowania w pielęgnacji. A kosmetyki produkowane przez rynek azjatycki wpasowują się w moje oczekiwania: nawilżają, rozjaśniają, dodają blasku, odżywiają.
Dlatego zobaczymy.
Chciałabym jednak zaznaczyć, że mam swoich "tubylczych" ulubieńców. Najczęściej polskich firm. I z nich nie zamierzam rezygnować :)

Ale to nie koniec.
Krokiem drugim było stanowcze wyrzeczenie się. Słodyczy. Serio.
Po tym jak odkryłam, że ważę 67,7 kg postanowiłam sobie zaprzestać podjadania słodyczy, zajadania stresu w pracy i tak dalej... do tego zamieniłam kawę na inkę.
Moim motywatorem jest... ha, wcale nie waga. Jest to wymarzona Araucania Botany Lace, jedna z najładniejszych włóczek, jakie kiedykolwiek widziałam. Za styczniowe "niejedzenie" podarowałam sobie właśnie azjatycki, wspominany kosmetyk. Za lutowe - podaruję sobie pierwszy motek Araucanii, cholernie kosztownej i straaasznie pięknej. Na chustę.
W każdym razie - efekty są: waga pokazuje 65,5 - mały sukces :) Nie mam takich napadów głodu i zjadam mniejsze porcje.
Bez kawy żołądek przestał boleć.
Inka bez mleka da się wypić. Nawet kilka razy dziennie.
Słodzona ciemnym cukrem czarna herbata nie podlega pod kategorię "słodycze" więc się nią raczę, jak mam ochotę - najczęściej po pracy, bo działa na mnie kojąco.
 I jeszcze jedno: postanowienie jest ważne tylko wtedy, gdy będę uczciwa również sama przed sobą. No to teraz wspierajcie mnie :)


wtorek, 29 stycznia 2013

Uzupełnianie garderoby.

Jestem gruba. Mam brzydką cerę, Boli mnie głowa. Źle śpię... Macie czasem takie dni, kiedy wszystko, dosłownie wszystko jest na opak? ja mam tak w dni wolne od pracy. Zupełnie jakby organizm, zamiast ładować akumulatory wolał marudzic i wyrzekac na wszystko.
Na poprawę nastroju wybrałam się na zakupy. Przejrzawszy szafę stwierdziłam brak fajnej spódnicy, pary niesfatygowanych dżinsów, kardiganu, bokserek (koszulek) i co najmniej pary futrem podbitych botków. Wyruszyłam zatem, "w pancerzu swym zapiętym porządnie", jako rzecze Ignacy Loyola i efekt był mizerny.
Kupiłam owszem, ale dwa cienkie swetry Mężowi. Cynamonowy i w kolorze żółtawego piasku. Takie saharyjskie kolory...
A ja? Mierzyłam, i owszem. M za małe, L za wielkie, albo L w ogóle się nie dopina. A nawet XL wygląda jak na parówce. Wszyskie dżinsy za niskie w stanie, a ja nie mam zwyczaju świecić sempiterną publicznie. Prywatnie, w zaciszu domowym to co innego, hulaj du...sza; ale publicznie - kiedy nie można swobodnie się schylić?
W akcie desperacji kupiłam antyperspirant i wyszłam z centrum handlowego uboższa w złotówki, ale bogatsza doświadczeniem...
Primo - gorąco. Można się upiec i udusić. A rozbieranie się z warstw budzi żywiołową niechęć do podobnych przedsięwzięć.
Secundo - kabiny przymierzalni powodują, że czuję się grubsza niż zawsze. Serio. Czasem myślę, że rozmiar większy niż "0" nie jest przewidziany, a próba rozłożenia łokci na boki przy zdejmowaniu odzieży kończy się boleśnie...
Tertio -  czas. Pożarło mi to prawie cały dzień, a nic nie wskórałam.

Leczę się teraz grzanym winem z miodem i przeglądam jednocześnie ofertę allegro, przepisy na hippokras i koreańską dramę "In case of love". I jeszcze Silverberga podczytuję w międzyczasie, bo zmarnowałam dzień i nic nie poczytałam...

A na allegro kupiłam dwie koszulki - po 7,50 za sztukę. Jakość, jak sądzę, taka sama jak z modnych sieciówek. Trzy prania i będzie szmata do okien. To po co z domu wychodzić?

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Homemade bagels

Cudzoziemski tytuł jest na cześć Nowego Yorku, miasta miodem i bajglami płynącego :)
Na nowy rok mam postanowienie: więcej piec, czytać, szyć, dziergać i udzielać się wszelako. Zamierzam nie dać się pracy, wyniszczającej w pewien sposób chęć na życie.
Zatem dziś odcinek pierwszy: bajgle.
Skorzystałam z receptury znalezionej w kopalni skarbów, czyli tu - bajgle
Zaczynamy naszą opowieść...
...dawno, dawno temu żyło sobie osiem surowych bajgli. Słynęły z prostoty, jako że składały się tylko z mąki, wody i drożdży. Zwykły mówić o sobie, że mają słodki charakter, ale tak naprawdę zadecydowała o tym łyżka cukru w recepturze. Rosły sobie zdrowo...


...aż przyszła pewna wiedźma i sprawiła im łaźnię. Potem nie były już takie piękne.
Znacznie straciły na puszystości i ogólnie oklapły.


Wsadzono je do pieca; miały tam pokutować za swoja próżność; niech wam to będzie ku przestrodze!


Pięć minut później...

 
A na koniec skruszone bajgle, solennie obiecując poprawę, udały się na zasłużony odpoczynek...


Teraz moje uwagi:
1. Zamiast drożdży instant użyłam świeżych. Nie polecam, ciasto mocno gazuje.
2. Surowe się przylepiają, nawet do natłuszczonego olejem papieru do pieczenia, przydałaby się mata silikonowa lub inny przepis na ciasto. Chyba znalazłam to drugie.
3. Te, które były ciut dłużej parzone, są ładniejsze po upieczeniu, gładsze. Tam gdzie nie patrzyłam na zegarek i się pośpieszyłam, nie jest już tak ładnie (patrz egzemplarz środkowy)
4. Mogłam dodać więcej soli, ale i tak są bardzo dobre. Chrupkie z zewnątrz, miękkie w środku. jednego zjedliśmy już "na spółę" calkiem na gorąco. Mniam!

piątek, 18 stycznia 2013

Nic nowego

Się dzierga. Się pracuje. Się je, czyta się też. Lub, jak kot, się śpi ile wlezie. Czasem łączy się kilka czynności :)
A jadło się ostatnio chirashi - sushi. Tak za mną chodziło, aż wreszcie wczoraj nie wytrzymałam.

A po jedzeniu? Po jedzeniu Pan i jego Kot oddają się lekturze :)


Na drutach tymczasem czapka dla Kolegi - kolejna Turn a Square, bo bardzo się koledze spodobał mężowski egzemplarz.
Do usłyszenia w poniedziałek, na który mam zaplanowany wypiek bajgli. Chcę spróbować, zatem skorzystam z przepisu zamieszczonego u Doroty - klik!

wtorek, 1 stycznia 2013

Gdy jestem zmęczona...

Post ze specjalną dedykacją dla Brahdelt. Oraz dla pewnej Wioli :)
***
Czasem jestem tak zmęczona po pracy jak dziś. Wiruje mi w głowie od natłoku myśli, czy wszystko zrobiłam z należytą starannością. Jestem zbyt zmęczona na dzierganie, rozmowę, skupienie na lekturze. Oglądam filmiki na Youtube.
Mam swoje ulubione blogerki urodowe, mówiące z sensem ładną polszczyzną. Ale wolę od nich Francisa. Sami zobaczcie )


Polecam cały kanał :)