Zdarza się Wam odczuwać przesyt? Macie czasem wrażenie, że posiadane przez Was rzeczy WAS biorą w posiadanie, otaczają i przytłaczają?
Dochodzicie do wniosku, że nadmiar?
Mnie takie refleksje zaczęły nachodzić kilka miesięcy temu. Zaczęło się prosto - spojrzałam na puderniczki Strattona, zamknięte w szafce i zobaczyłam, jakie są zakurzone. Zaraz, jak to - zakurzone. Moje Strattony? No właśnie. Moje Strattony, zgromadzone i zdobyte z trudem, przez prawie rok leżały nietknięte. Tak samo stylizowane na vintage ubrania, buty, torebki, całkowicie nieprzystające do mojego trybu życia. Kosmetyki, lakiery do paznokci, Burdy, tkaniny... w 30-metrowym mieszkaniu zgromadziłam sporo. Po co?
Oczywiście refleksje to jedno, a działanie to drugie :) Te przykładowe Strattony wystawiłam na sprzedaż w grupie miłośniczek vintage na facebooku... i pokątnie cieszę się, że nie ma chętnych. Z żądzą posiadania trudno się walczy...
Ale w innych dziedzinach było mi łatwiej. Wyniosłam wiele worków nienoszonych ubrań i butów do kontenera PCK. Przejrzałam zapasy kosmetyczne i zostawiłam wyłącznie to, czego używam i co dobrze robi mojemu ciału. Oddałam nieużywane lakiery i kolorową tanią biżuterię Bratanicom mojego Męża, sprawiając im frajdę. Przejrzałam ręczniki, pościel, domową chemię i naczynia. Zostawiłam wyłącznie rzeczy użytkowane, w dobrym stanie.
Wiele jeszcze przede mną, ale widzę efekty.
W szafie mam luzy. Ujawniła się baza kolorystyczna - ubrania szare, granatowe i czerwone, w których czuję się doskonale, które wzajemnie się uzupełniają i pasują do mojego życia. Łatwiej teraz uzupełniać braki, kiedy się wie, czego właściwie potrzeba.
Zastąpiłam tradycyjne lakiery do paznokci hybrydami 3 w 1. To była dość kosztowna inwestycja, ponieważ musiałam kupić lampę UV i niezbędne preparaty. Mam jednak trzy podstawowe kolory, pasujące do ubrań, które trwają nienaruszone do 10 dni, a potem zmywają się bardzo łatwo i nieinwazyjnie.
Kupiłam wymarzoną hulajnogę. Hulam do pracy z wiatrem we włosach i muchami na radośnie wyszczerzonych zębach :) Jeśli zobaczycie "ryczącą czterdziestkę" zasuwającą na hulajnodze, uciekajcie z drogi. To będę ja :)
Zaskakujące było to, że redukcja właściwie nie objęła książek. Mamy tylko te, które chcemy mieć na zawsze, do których wracamy.
Kłębki i szmatki do patchworku też redukcji nie podległy, wiadomo. Tu nawet następuje proces mnożenia, ale dość kontrolowany... finansowo.
Tymczasem z frontu robót:
* kremowy Date Maker został spruty. W takiej formie nie byłby przez mnie noszony, więc kłębki wróciły do projektu kocykowego, skąd właściwie przyszły. Kwadraciki szydełkowe mnożą się pomału.
* zakupiona dawno temu alpaka z jedwabiem w kolorze kota rosyjskiego niebieskiego została wzięta na druty i powstaje z niej dość zadziwiająca forma - Folded Square Cardigan. Jest to 300 oczek w jednym ciągu, przerabianych ściegiem francuskim. Na razie nuda :)
Zdjęcie z bloga Purl Soho, od autorki wzoru. Włóczka wydaje się być dobrym wyborem, jest jedwabista, lejąca, miękka...
A tu już mój kawałek:
* sześciokąty z poprzedniego wpisu przemieniły się w parówkę. Wełnianą parówkę :)
czwartek, 12 maja 2016
wtorek, 29 marca 2016
No i to by było na tyle w kwestii sześciokątów :p
Naprawdę się starałam. Przeczytałam różne wskazówki, zmieniałam szydełka, ale sześciokąty wychodziły paskudne, nierówne, pomiętolone.
Cóż było robić? Ano kwadraty...
:)
Dziergałam sobie cichutko, przed pracą (w święta miałam nocne zmiany), rytmicznie ruszając szydełkiem i szczęką :)
Po napięciu zmoczonego segmentu przyjrzałam mu się uważnie. Podoba mi się, więc będę robić kolejne segmenty i całość połączę w pled - co prawda po drodze pojawiła się myśl o przerobieniu tego kawałka na poduszkę, ale się nie ugnę :)
(oczywiście po zrobieniu zdjęcia musiałam odpiąć blokowany segment i poprawić, wiadomo. Na zdjęciu lepiej widać jakoś!)
A tu już moi nowi kumple, african flowers. Jakoś muszę okiełznać te cholerne sześciokąty, prawda?
Cóż było robić? Ano kwadraty...
:)
Dziergałam sobie cichutko, przed pracą (w święta miałam nocne zmiany), rytmicznie ruszając szydełkiem i szczęką :)
Po napięciu zmoczonego segmentu przyjrzałam mu się uważnie. Podoba mi się, więc będę robić kolejne segmenty i całość połączę w pled - co prawda po drodze pojawiła się myśl o przerobieniu tego kawałka na poduszkę, ale się nie ugnę :)
(oczywiście po zrobieniu zdjęcia musiałam odpiąć blokowany segment i poprawić, wiadomo. Na zdjęciu lepiej widać jakoś!)
A tu już moi nowi kumple, african flowers. Jakoś muszę okiełznać te cholerne sześciokąty, prawda?
sobota, 26 marca 2016
Znowu sześciokąty...
W poprzednim życiu niewątpliwie musiałam być pszczołą, to jedyny logiczny argument tłumaczący moją miłość do sześciokątów. Miód też lubię, wszystko się jakby zgadza, prawda? :)
Dziś rzecz o szydełkowych sześciokątach, do których przymierzam się od dawna. Schowałam dziś zatem pled świąteczny, odłożyłam do jesieni, chociaż starałam się dość często dodawać do niego po rządku lub dwóch. W chłodniejszej aurze wrócę do niego i będę sobie znów planować gwiazdkowe święta :)
Tymczasem w ruch idą kłębuszki Baby Wool w pastelowych barwach. Poniżej prezentacja ochotników:
Najpierw chciałam dać bardzo jaskrawe środki, stąd obecność tej pomarańczy i zieleni, która na zdjęciu wyszła wiosennie, a w rzeczywistości jest bardzo... kamizelkowo-drogowa!
Doszłam więc do porozumienia z moim zmysłem estetyki (kolorystycznie skrzywionym, jak wiecie)
i uznałam, że pastele ładnie będą wyglądać z kremowymi środeczkami. Zwłaszcza, że całość ma być zamknięta szarym kolorem, obramowującym każdy jeden sześciokąt! Ładny szary odcień uciszy, uspokoi całość... toteż niewątpliwie będę zmuszona zrobić kolejne pledy w bardzo jaskrawych i nasyconych kolorach, żeby poczuć się usatysfakcjonowaną! Co ja na to poradzę, że lubię czerwony
z niebieskim?
Jedno zdjęcie musiało oczywiście stanąć okoniem i się odwrócić :)
A największa zaleta tego projektu jest taka, że sześciokąty będą zszywane, nie łączone w trakcie roboty. Co oznacza, że mogę mieć zawsze w różnych okazjach kłębek z sobą! Przygotuję sobie pewną ilość kremowych środeczków i już. W drogę, z szydłem pod pachą :)
Dziś rzecz o szydełkowych sześciokątach, do których przymierzam się od dawna. Schowałam dziś zatem pled świąteczny, odłożyłam do jesieni, chociaż starałam się dość często dodawać do niego po rządku lub dwóch. W chłodniejszej aurze wrócę do niego i będę sobie znów planować gwiazdkowe święta :)
Tymczasem w ruch idą kłębuszki Baby Wool w pastelowych barwach. Poniżej prezentacja ochotników:
Najpierw chciałam dać bardzo jaskrawe środki, stąd obecność tej pomarańczy i zieleni, która na zdjęciu wyszła wiosennie, a w rzeczywistości jest bardzo... kamizelkowo-drogowa!
Doszłam więc do porozumienia z moim zmysłem estetyki (kolorystycznie skrzywionym, jak wiecie)
i uznałam, że pastele ładnie będą wyglądać z kremowymi środeczkami. Zwłaszcza, że całość ma być zamknięta szarym kolorem, obramowującym każdy jeden sześciokąt! Ładny szary odcień uciszy, uspokoi całość... toteż niewątpliwie będę zmuszona zrobić kolejne pledy w bardzo jaskrawych i nasyconych kolorach, żeby poczuć się usatysfakcjonowaną! Co ja na to poradzę, że lubię czerwony
z niebieskim?
Jedno zdjęcie musiało oczywiście stanąć okoniem i się odwrócić :)
A największa zaleta tego projektu jest taka, że sześciokąty będą zszywane, nie łączone w trakcie roboty. Co oznacza, że mogę mieć zawsze w różnych okazjach kłębek z sobą! Przygotuję sobie pewną ilość kremowych środeczków i już. W drogę, z szydłem pod pachą :)
czwartek, 17 marca 2016
Nowy nabytek
Chwaliłam się już przed facebookowymi obserwatorami moim nowym nabytkiem. Jest to serwis z bawarskiej, dość cienkiej porcelany; niezbyt może wytworny, ale prosty i oszczędny w formie. Gdy zobaczyłam go w serwisie Allegro, gdy poczułam, że jego kolorystyka pasuje do każdej pory roku - cóż, po prostu musiałam go mieć. Miałam sporą frajdę wypakowując go z paczki ☺
A do tego - zobaczcie, jakie cudowne chusteczki złowiłam :) Jestem dziwadłem, zawsze mam przy sobie oprócz chusteczek papierowych również taką płócienną. Jakiś taki nawyk :) O dziwo, przydaje się w rozmaitych sytuacjach - a to do zasłaniania ust przy kichaniu i kaszlu, a to do ocierania łez w drodze do pracy ~^^~, a przy tym im piękniejsza, tym przyjemnie się jej używa. Mam w moich zbiorach i batystowe, i ze szwajcarskiego muślinu, ręcznie haftowane i w ogóle rozmaite. Ta z szeroką, tiulową koronką wydaje się być stworzona do powiewania za odjeżdżającymi, nie uważacie?
A do tego - zobaczcie, jakie cudowne chusteczki złowiłam :) Jestem dziwadłem, zawsze mam przy sobie oprócz chusteczek papierowych również taką płócienną. Jakiś taki nawyk :) O dziwo, przydaje się w rozmaitych sytuacjach - a to do zasłaniania ust przy kichaniu i kaszlu, a to do ocierania łez w drodze do pracy ~^^~, a przy tym im piękniejsza, tym przyjemnie się jej używa. Mam w moich zbiorach i batystowe, i ze szwajcarskiego muślinu, ręcznie haftowane i w ogóle rozmaite. Ta z szeroką, tiulową koronką wydaje się być stworzona do powiewania za odjeżdżającymi, nie uważacie?
czwartek, 14 stycznia 2016
Długa przerwa
Bardzo Was przepraszam, moi Drodzy Czytelnicy płci obojga, za przedłużającą się cisze na blogu. Niestey, nie nauczyłam się wygodnie korzystać z telefonu w procesie blogowania, a komputer miał, powiedzmy, dolegliwości zdrowotne :)
Niemniej jestem, żyję, dziergam; nawet spódnicę uszyłam przed świętami, żeby mieć co wdziać na siebie ;)
Obecnie na drutach mam sweter według wzoru z 1947 roku - jest to kardigan Date - Maker, bardzo wdzięczny i nadający się i do spódnic, i do sukienek. Skorzystałam z zapasu Alize Baby Wool, bo szydełkowanie pledu idzie mi, no, niesporo, i mam już w tej chwili sporą część tyłu udziergane. Po raz drugi, dodam. Po raz pierwszy okazał się za mały :)
Zatem tu moje plecy - jeszcze kilka cali przede mną.
A tak wygląda wzór:
Zechciejcie też proszę zauważyć, że model ten zagrał ważną rolę w filmie "Pamiętnik" - bohaterka ma go na sobie podczas pierwszej randki, na dodatek w szałowym czerwonym kolorze!
(Swoją drogą oglądałam ten film kilka lat temu w kinie na niemal prywatnym pokazie - oprócz mnie w sali kinowej było tylko dwoje widzów)
A to już próbka do kolejnego projektu, też według wzoru wintage. Jestem szczerze oczarowana konstrukcjami z minionych dekad - są według mnie proste, przejrzyste, wymagają jednak o wiele szczuplejszej (wręcz chudszej!) sylwetki niż moja. Trudno, jestem mała i pękata, niewiele na to poradzę. Raczej nigdy nie będę miała figury jak powojenne Angielki, które z powodu racjonowania żywności były takie smukłe. Pomyślcie - 34 cale w biuście, 20 lub 22 cale w pasie. Gdzie mi tam do nich...
Wracając jednak do zaplanowanej robótki - włóczka to Lanagold Alize, 800 metrów w 100 gramach, która zdaje się dobrze pasować do parametrów wzoru. Kolor wiśniowy, prawie dobrze odwzorowany moim zdjęciem. Ścieg bardzo śmieszny - jeden rządek ryżu - czyli naprzemiennie prawe i lewe oczka, a drugi rządek samymi prawymi. I tak na zmianę :)
Niemniej jestem, żyję, dziergam; nawet spódnicę uszyłam przed świętami, żeby mieć co wdziać na siebie ;)
Obecnie na drutach mam sweter według wzoru z 1947 roku - jest to kardigan Date - Maker, bardzo wdzięczny i nadający się i do spódnic, i do sukienek. Skorzystałam z zapasu Alize Baby Wool, bo szydełkowanie pledu idzie mi, no, niesporo, i mam już w tej chwili sporą część tyłu udziergane. Po raz drugi, dodam. Po raz pierwszy okazał się za mały :)
Zatem tu moje plecy - jeszcze kilka cali przede mną.
A tak wygląda wzór:
Zechciejcie też proszę zauważyć, że model ten zagrał ważną rolę w filmie "Pamiętnik" - bohaterka ma go na sobie podczas pierwszej randki, na dodatek w szałowym czerwonym kolorze!
(Swoją drogą oglądałam ten film kilka lat temu w kinie na niemal prywatnym pokazie - oprócz mnie w sali kinowej było tylko dwoje widzów)
A to już próbka do kolejnego projektu, też według wzoru wintage. Jestem szczerze oczarowana konstrukcjami z minionych dekad - są według mnie proste, przejrzyste, wymagają jednak o wiele szczuplejszej (wręcz chudszej!) sylwetki niż moja. Trudno, jestem mała i pękata, niewiele na to poradzę. Raczej nigdy nie będę miała figury jak powojenne Angielki, które z powodu racjonowania żywności były takie smukłe. Pomyślcie - 34 cale w biuście, 20 lub 22 cale w pasie. Gdzie mi tam do nich...
Wracając jednak do zaplanowanej robótki - włóczka to Lanagold Alize, 800 metrów w 100 gramach, która zdaje się dobrze pasować do parametrów wzoru. Kolor wiśniowy, prawie dobrze odwzorowany moim zdjęciem. Ścieg bardzo śmieszny - jeden rządek ryżu - czyli naprzemiennie prawe i lewe oczka, a drugi rządek samymi prawymi. I tak na zmianę :)
Tutaj zaś wzór: http://www.ravelry.com/patterns/library/tie-neck-jumper
Ostatnim w kolejce jest cudnej urody pulower o imieniu Valerie.
Kiedy go zobaczyłam, kolejny raz pożałowałam, że dziś moda nie preferuje wdzięcznych zdobień, ładnych linii ubioru. Valerie jest kompletnym zaprzeczeniem mody na oversize i szarą dresówkę. Serio. Bardzo życzyłabym sobie na ten sweter mieszanki z jedwabiem w kolorze fiołkowym... :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)