Nie tak dawno jechałam do domu mojej Mamy pociągiem. Lubię jazdę pociągiem bardzo, szczególnie kiedy jadę sama (a Mariusz z racji pracy nie pojechał tym razem). W stronę "do" siedziałam w przedziale z bardzo szczególnym towarzystwem; jeśli to przekrój naszego społeczeństwa, to ho, ho...
Po mojej lewej dwudziestoparoletni mężczyzna długo i czule rozmawiał z kochanką. Pytał ją co jadła na śniadanie, jak jej się spało, itd. Potem odebrał telefon od żony chyba i tłumaczył, że dzwonił do koleżanki ze studiów prosić, by wpisała go na listę na wykładzie. Na który, jak można było domyślić się z wcześniejszej rozmowy, bynajmniej się nie wybierał ^^
Po mojej prawicy zasiadł młody mężczyzna o przepięknych paznokciach. Miał je długie, opiłowane w migdałki i wypolerowane. Wdzięczył się gadając przez telefon w sposób nie pozwalający na mylną identyfikację i miał świetny wisiorek z sową, bardzo azjatycki. No i co za gestykulacja :)
Para siedząca przy drzwiach naprzeciwko siebie przyciągała uwagę również. To znaczy Ona - bo On mało co mówił. Za to ta niewiasta, Panie zmiłuj się - gadała nieustannie wysokim zdziwionym tonem. "O, popatrz, tam drzewka wyrosły nad rzeczką, dlaczego one tam wyrosły? Jak to? Same tak wyrosły nad tą rzeczką, no popatrz... A tu zobacz, albatrosy... nie, kaczki, gęsi... nie, co mówisz? Acha, łabędzie, no tak, łabędzie... A dlaczego ten most tu stoi?" - i tak dalej, aż w końcu uśpiła się sama gadaniem w okolicy Koszalina.
Facet siedzący na przeciwko mnie nie mówił nic. Czytał "Mein Kampf".
Zapewniam Was, że wśród tej niezmiernej różnorodności typów ludzkich czułam, że z moimi drutami do dziergania jestem uważana za największego freaka w przedziale :) ^^
W drodze powrotnej siadłam w wagonie "lotniczym". Ponieważ też robiłam na drutach, rozmaite osoby rzucały mi takie spojrzenia pełne urazy i wzgardy, jakbym co najmniej publicznie dłubała w nosie czy uszach. Nie przejęłam się specjalnie, bo dziergałam sobie to:
Jestem w połowie konikowego brzuszka, ogonek wyszedł ładnie bardzo, toteż jestem dobrej myśli. Rzecz jasna jedna rękawiczka to dopiero połowa sukcesu, ale dzierganie w okrążeniach podoba mi się.
Tym razem lewa strona nie jest tak ładna jak w próbnym tunelu. Zadziwił mnie fakt, że gorzej radzę sobie z włóczką z naturalnym włókien. Akryl - nieelastyczny, sztywny i troszeczkę szorstki, układał się jednak łatwiej w robocie. Pomarańczowe merino produkcji Schachenmayr Nomotta jest rozciągliwe, gładkie i śliskie, rozwarstwia się tez po drutem, co mnie złości. Fioletowa wełenka - Onda Schewe - jest łatwiejsza w obróbce. Ale zapomniałam w niektórych miejscach, tam gdzie jest więcej niż cztery oczka jednego koloru, przekrzyżować nitki i na przykład przy kciuku mam w środku luźną fioletową pętelkę, która będzie denerwowała przy zakładaniu rękawiczki. Podszyję ją może?
Przy robocie posiłkuję się często filmami na YT o dzierganiu techniką Fair Isle. Pomysł z podawaniem dwóch kolorów włóczki dwiema rękami przysposobiłam do własnego użytku, ale jeszcze nie rozgryzłam, po co się na koniec taki fairislowy wyrób przecina. Oświećcie mnie :)