niedziela, 27 kwietnia 2014

Z kamerą wśród sześciokątów

Niedzielne popołudnie dobrze jest spędzać na relaksujących czynnościach. Dziergać, szyć, leniwie czytać blogi lub wałkonić się na całego! Opcja z czytaniem i wałkonieniem się jest dla Mężów i kotów; opcja szyciowa jest dla niewiast czynnych i dziarskich, jak ja :)
Ponieważ przyszły do mnie skrawki, idealne do uzupełnienia Szalonych Sześciokątów, nie powalam sobie na lenistwo! Są to skrawki z historią - przyszła do mnie między innymi Rada Puchaczy :) i Cukierkowe Morze   i pracowicie zamieniam je w moją narzutę, słuchając jednocześnie, co tam pod "Ilionem" Dana Simmondsa.



Poza tym - podczas zakupów miałam na sobie moją rybią spódnicę i było fajnie.
Może niekoniecznie jest to mój fason, bo dopóki się nie przyzwyczaję, będę się czuła jak przepasana pierzyna :P Halka tylko wyszła straszliwa i nie nadaje się  do pokazania. Moja maszyna zdecydowanie odmówiła szycia poliestrowej organzy, skutkiem czego zakupiłam dziś na ebay gotową halkę.






Halka przyjdzie czerwona :) Ale wyczerpała mój majowy limit finansowy. No, może na bambusowe kłębki jeszcze zostało ;)

sobota, 26 kwietnia 2014

Kocia Komisja Kwalifikacyjna

Protokołuje się, co następuje: w dniu 26 kwietnia bieżącego roku młodszy członek Kociej Komisji Kwalifikacyjnej, Panna Zoe zakwalifikowała pomyślnie przedstawiony jej materiał jako nadający się do użycia. Skutkiem powyższego materiał dowodowy użyty w postępowaniu Komisji zostanie przekształcony.




Wyznam Wam, że krojenie spódnicy z kotem to nie lada wyzwanie. Zwłaszcza z kotem tropiącym, który wszystko wącha z nosem przy ziemi, wyciągnięty jak struna. W każdym razie, z powyższego materiału została skrojona spódnica z koła. Dość szalone te rybki, ale zamierzam we wtorek, kiedy układam grafik załogi, założyć tę spódnicę wraz z organtynową krynolinową halką, co robi wiuu-wiuu przy każdym ruchu i zielonym bliźniakiem. Halka na razie nie uszyta, spódnica też, ale to nie szkodzi :) Niech no tylko pan mąż odeśpi nocną zmianę i wyciągam mojego klekota (czyt. maszynę Janome).
 Tymczasem parę chwalipięctw:
Dostałam przesyłkę z cudnościami od nieocenionej Brahdelt. Porobię zdjęcia, jak będzie lepsze światło, bo są tam przynajmniej dwie rzeczy, które wymagają IDEALNEGO oświetlenia dla ukazania walorów. Między innymi w paczce była chusta w sześciokąty, no po prostu nie mam słów na nią :) Rozumiecie, SZEŚCIOKĄTY! :P

Ponadto jakimś magicznym sposobem upolowałam sobie zupełnie nowy pas do pończoch rodzaju open bottom girdle.
Z sześcioma żabkami. Taki, co to robi biodrom dyscyplinę jak w wojsku. Jest fantastyczny, nieco może ciasny w talii, ale to też dobrze. Zamierzam się doń dopasować :)


A co do niego? Ano pończoszki. Jonka podarowała mi jedną z upolowanych przez siebie par pończoch vintage w odcieniu, który nawet nazywa się bosko - "whisper". Wczoraj z najwyższą ostrożnością założyłam je do pracy i nosiły się wyśmienicie. I wiecie co? Whisper do dobre słowo - one wydają przy chodzeniu taki szeleszczący dźwięk, taki... szept kobiecości :)
Inną parę mogę Wam pokazać: to czarne pończochy nylonowe typu RT, tkane rotacyjnie. Są jak wytworna mgiełka... I ten splot...



I co, fajnie mam? To zawijam się w moją sześciokątową chustę i zabieram do dziergania rękawa. Jakie rękawy są nuuudne...

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Dolby 1: Doremi 0

Wykończona walką z logami serwerów Doremi na pocieszenie uszyłam sobie spódnicę. Nareszcie wełniana flanela poszła pod nóż, a ja odkryłam niemiłą właściwość mojej Janome: zasadniczo nie lubi nic, co nie jest cienką bawełną...
Inspiracją były dla mnie znalezione w sieci zdjęcia:


Moja wersja jest raczej fantazją na temat, niż rzeczywistym odwzorowaniem istniejącego fasonu. Szyłam ją trochę dla odprężenia, a trochę z myślą o Sew for Victory, bo czasu już mało. Zamiast paska jest podwyższona talia; zamek wszyty jest z tyłu, a nie z boku; długość natomiast ujdzie, bo moda epoki pozwala na długość do pół łydki. Natomiast kolor, kratka i tkanina - mięciutka wełniana flanela - pasują idealnie.
Nie lubię siebie na zdjęciach, więc też nigdy nie pozuję, nie odprężam się i ogólnie przed obiektywem wyglądam na sierotę...




Teraz rzetelne opracowanie wad i innych cech.
Po pierwsze, z obwodów mojego ciała wynika rozmiar 42 według Burdy. Skroiłam więc z rozmiaru 42
i dużo zmniejszałam w trakcie szycia. Nadal mogłabym w szwach bocznych i tylnym odjąć po pół centymetra bez szkody dla wygodnego siadania, więc kolejny wykrój zrobię dla rozmiaru 40.
Po drugie - chociaż na wykroju zrobiłam sobie tajemne znaczki, żeby dopasować wzór kraty na poszczególnych częściach, nie udało mi się to (widać na pierwszym zdjęciu). Czyli muszę popracować nad starannością krojenia.
Po trzecie - mimo, że zapasach wykryłam stopkę do wszywania krytych zamków, zamek nie jest wszyty dobrze. Prułam go jednak i wszywałam tyle razy, że kolejnej poprawki by nie wytrzymał. I tak się dziwię, że spirala zamka nadal trzyma się taśmy!
Po czwarte - użyłam tak zwanej stopki overlockowej do wykończenia brzegów i tu mile się zaskoczyłam. Może to zaleta ciut grubszej tkaniny, ale wykończenie nie jest ani brzydkie, ani niestaranne. Zygzaka nie lubię :( a ścieg overlockowy w połączeniu z tą stopką jest dość ładny.
A po ostatnie - trzeba poza wszystkim popracować nad... wsadem :) Zanadtoż się zaokrąglił!
Pod spodem mam prawdziwą nylonową halkę vintage z koronką i szyfonową taśmą pod koronką, która
chroni przed zaczepieniem brzeżkiem koronki o pończochę. Halka mimo lat doprała się do śnieżnej białości i po wymianie gumeczki w pasie na nową stała się bardzo użyteczną częścią garderoby. Ten konkretny egzemplarz pasuje długością do dwóch spódnic, a kupiłam go za uwaga! oszałamiającą kwotę 50 groszy. Tak, właśnie tak :) Pończochy już nie nylonowe, a zwykłe, z poliamidu z lycrą, dość tanie (Fiore, kupione na allegro). Biorąc pod uwagę moje niszczycielskie umiejętności, kosztowne nylony zniszczyłabym już po pierwszym przemarszu przez kino. a przez projektornię z pewnością!
W każdym razie: spódnica poszła ze mną do pracy. Fałdy z tyłu pracowały bardzo ładnie przy każdym ruchu; spódnica nie pogniotła się ani nie wypchnęła na pupie. Na dodatek ładniej spływa po śliskiej haleczce niż po podszewce, więc żabki pasa (a pas z Admirała ma wielkie żaby!) nie uwidaczniały się dramatycznie.
Może być na pierwszy raz? :)

czwartek, 17 kwietnia 2014

Garderobiane plany na resztę roku

Nie będę ukrywać, że mocno zawraca mi to głowę. Że dużo nad tym rozmyślam. Że czytam, co u innych w tej kwestii.
Bardzo zainspirowana tym postem Tashy z bloga "By Gum, by Golly" postanowiłam sporządzić sobie własne plany garderobiane. Wedle jej schematu, bo wydał mi się przydatny.
Rzecz jasna zamierzam wykorzystać wszystkie te śliczne szmatki, które w jakiś sposób ostatnio do mnie spłynęły; chciałabym tez skorzystać z zapasów włóczek, chociaż te akurat są bardzo nieliczne.
1. Paleta kolorów wiosna - lato
Jasny krem, chłodny błękit, koralowy róż, jaśniejsze odcienie czerwieni; wzory kwiatowe, groszki.

2. Paleta kolorów jesień - zima
Czerwony w ciemniejszych odcieniach, świerkowa zieleń, brąz czekoladowy, szarości, marynarski odcień granatu, ciemne fiolety.

3. Co już mam, a co pasuje do zamierzonego stylu?
Otóż - niewiele. Kilka spódnic, kilka kupnych kardiganów - gładkich, w bardzo ciemnych kolorach; sukienki bardziej w stylu Joan z Mad Men, niż w stylu wcześniejszych epok. Kilka koszul. Sukienkę, którą uszyłam, spódnicę z bordowego haftowanego sztruksu, ręcznie robiony sweter (właśnie suszy się rozłożony na płasko i dodatkowo dociążony śpiącym kotem)

4. Podstawy: czego potrzebuję, by mieć spójną garderobę? Przede wszystkim rzeczy, które pasują do siebie nawzajem. Banał, truizm? Być może, ale szczególnie oszczędza czas, kiedy się człowiek spieszy do wyjścia. Tasha zaproponowała samej sobie, że każda z jej rzeczy będzie pasowała przynajmniej do dwóch innych. To dobre założenie, przy czym niektóre rzeczy w sposób oczywisty są całoroczne i najogólniej pasujące do wszystkiego. Powiedzmy - jeśli z kremowej tkaniny w czarne groszki uszyję bluzkę z wiązaniem pod szyją, będę mogła nosić ją w chłodniejszych miesiącach z kardiganami, a w cieplejszych solo do różnych spódnic. Ale już spódnica z tej szarej kraty z czerwonymi akcentami będzie bardziej wymagająca. Ale jeśli zestawię ją z czerwonym pulowerem lub szarym sweterkiem, sprawdzi się w każdej sytuacji.
Potrzebuję również odpowiedniej bielizny. (Tu mała refleksja: dziś dostarczono mi mój zakupiony w polskiej firmie pas do pończoch. Hm... uważam, że uszyłabym go staranniej, naprawdę. 
Trzeba mi haleczki. 

5. Na co powinnam uważać?
Oczywiście powinnam uważać na nieprzemyślane zakupy, jak każdy :) Pomyślałam jednak, że zacznę więcej zważać na jakość. Obuwia, tkanin, dodatków. 

6. Czego potrzebuję jak najszybciej?
Tu nastąpi lista :)
Po pierwsze potrzebuję sweterków - zarówno tych zapinanych, jak i wkładanych. Ruda alpaka robi się pomału, można podejrzeć, jaki to etap. Warkocze, po agresywnym blokowaniu, stracą pewnie trochę na objętości, ale to nie szkodzi. Zanadtoż je pościskałam w przerabianiu.



 Do fioletowego kardigana idą druty o rozmiarze 3,25. Koniecznie chciałabym też jak najszybciej zrobić sobie letni kardigan w kremowym odcieniu; taki, który pasuje do każdej sukienki. Myślę o włóknie bambusowym lub mieszance bambusa z bawełną.
Akurat w mojej ulubionej e-dziewiarce bambusowa włóczka Alize jest tylko w kilku kolorach, tam jednak szybko uzupełniają asortyment.
Po drugie - sukienki. Do pokazywanej Wam już wcześniej czarnej bawełny w chabry, czy co to tam jest :) dokupiłam wykrój Simplicity z lat 40-tych. [Na ten miesiąc to zdecydowany koniec zakupów!] W każdym razie, jest to prosty fason, łatwy do odmieniania poprzez zmianę długości rękawów, kształt kołnierzyka. Z pewnością, jeśli ilość tkaniny pozwoli, również z szalonych tulipanów uszyję taki sam model.


Po trzecie - bluzki i spódnice. Tego nigdy dość! Zbliża się sezon, kiedy na wełny będzie za ciepło, ale i tak spróbuję wreszcie zabrać się tą nieszczęsną wełniana flanelę. Bluzki pilnie noszę w pracy. Spódnice wszelakie lubię. 
Ciąg dalszy nastąpi :)

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Make do and mend

Czyli wykorzystujemy zasady okresu wojennego: nic nie może się zmarnować. Z dwóch nielubianych Mariuszowych koszul powstanie uroczy fartuszek w ramach projektu "Sew for Victory"
Ponieważ zaś trzeba sobie jednak umilić życie, na nakładanej kieszonce będzie hafcik. Róża, angielska róża,
w hołdzie wszystkim tym kobietom, które wstąpiły do Woman's Land Army, rysowały na łydkach szew pończochy, by ukryć braki i mimo niedoborów starały się zawsze wyglądać nieskazitelnie.
Miałam pomysł, aby wyhaftować sobie jakieś wojenne hasło - coś w tym rodzaju :)


Ale ostatecznie kieszonka nie będzie wielka, zatem zostało przy różanym pączku. Poza tym - lubię róże.


A przy okazji - prezent od Zacnej Teściowej. Kawałek wełnianej krepy i całkiem niezły kupon kraty. Też wełnianej. Gryzącej niebywale :)


wtorek, 8 kwietnia 2014

Sukienka :)

Krzywo wisi i ogólnie na wieszaku wygląda dość smętnie. Ale na ciele wygląda całkiem urodziwie po tych wszystkich poprawkach. Zamek wszył się prawie dobrze - ale jak ktoś stopką do zwykłych zamków wszywa kryty, to się powinien spodziewać, że efekt może nie wyjść spodziewany. Pasek jest posztukowany maksymalnie, odszycia pach słyszały coś tam o nitce prostej, ale z braku surowca nie spotkały się z takową, a motyw nie leży centralnie na środku torsu z tego samego powodu, jednak jestem rada. Troszkę ponad dwa metry tkaniny o szerokości 80 centymetrów. I idealnie pasuje do kobaltowego sweterka :)
Oto Jadwichna :)


Zakaz wstępu. Kategoryczny!

Poszłam tylko po zamek do nowo szytej sukienki, serio. No i po metr lamówki do wykończenia odszycia dekoltu. Nabywszy - grzecznie wracałam do domu, gdy diabeł mnie podkusił i wlazłam do "lumpa". Przepuściłam w tymże lumpie całe 12 złotych, bo więcej nie miałam - na tkaniny. Czy to nie piękne?
Kupiłam dwa metry patchworkowej bawełenki w kolorze gorzkoczekoladowym w różowe i fioletowe żabermargi (nie pytajcie mnie, co to żabermargi, to słowo funkcjonowało z moim rodzinnym domu na określenie... żabermargów właśnie i nie umiem go wyjaśnić :p) Odłożyłam też kawał bawełny we wściekłe tulipany...  z braku funduszu :) i wrócę po niego dziś.


Kupiłam też 70 cm czarnej wełny, pięknej tęgiej czarnej wełny, ach! na spódnicę. Co z tego, że zimową? Winter is coming! a prosty klasyczny fason jeszcze się nikomu w szafie nie zestarzał. Tkanina wygląda trochę jak mundurowa, jakby z brytyjskiego policjanta :)
Z tą wełną to mam problem: ma na brzeżku tkany napis: ALL WOOL HERBED, zobaczcie:


Kiedyś kupiłam taką z napisem "all wool worsted", ale to było jasne. A "herbed"?
***
Sukienka tymczasem... wykrój na prostą kieckę bez rękawów, w stylu lat 50-tych wzięłam
z peppermintmag.com
Fatal error, prawdę mówiąc. Fatal fatal. Żeby dobrze wyglądać, trzeba by mieć tors długi do kolan i piersi
w talii... Po ciężkim modyfikowaniu, przewidującym podniesienie szczytu zaszewki o 7 cm i podcięciu przodu i tyłów o 5 cm uzyskałam... wór. Z wzorkiem. Na pomoc przyszła mi moja wspaniała Mama, która przez skype, zdalnie sterując moim Mężem wyznaczyła, ile jeszcze trzeba uciąć, zebrać, podnieść. No i od tego wszystkiego chyba da się tę sukienkę jeszcze uratować. Wzór bardzo stosowny; w palmy wielkanocne czy coś.



A wiecie, co najlepsze? Tkaninę (tę i kilka innych) mam po świętej pamięci Pani Babci jednej z koleżanek
z pracy. Niech zatem trwa pamięć zacnej donatorki, Pani Babci Jadwigi!
Czarna bawełna będzie sukienką - myślę, że zrobię jej podszewkę z tej różowej etaminki, to ograniczy ilość widocznych szwów (nie mam overlocka, nie cierpię zygzaka, a mój lamownik wczoraj pokazał rogi i zbestwił się.) Groszki i rzucik dadzą bluzeczki, a kora w łączkę stanie się spodem patchworka - jest wąska, ale to długi kawałek :)



I na koniec cała reszta. Mam duże zapasy, naprawdę duże. Szalone! Cała sterta szmat i to jest suuuper. Jest co psuć :)


No, a teraz możecie mi zazdrościć :)

niedziela, 6 kwietnia 2014

Sceny z życia kotów


Kotom w życiu wiedzie się świetnie. Mniejszy regularnie bierze po pysku od większego w celach edukacyjnych, ale czasem zdarza się zobaczyć takie widoczki jak dziś. Mam nadzieję, że tak już zostanie :)


Tymczasem muszę Wam pokazać, jak miewają się szmaciane sześciokąty, bo pomalutku zaczęły się zszywać. Doba jest za krótka, zdecydowanie! na te wszystkie rzeczy, które mam w planach, w toku, w głowie lub w notatniku. W każdym razie - będzie to zabawny łaciak, wściekle kolorowy i to właśnie mi się w nim podoba. Nie jest nudno przy zszywaniu. Jak dla mnie na razie tylko za mało czerwieni, którą bardzo kocham, ale to jest do nadrobienia :) Może powinnam też poszerzyć go o jeden motyw, żeby ładnie spływał po dwóch stronach łóżka, jak już będziemy dysponować sypialnią dość wielką na łóżko wolnostojące :) Wówczas miałby powierzchnię 8 na 10 motywów, a to oznacza, że troszkę brakuje mi rozet i trzeba dorobić :) Najlepsze będzie wyciąganie ze środka papierkowych podkładów i pikowanie. A potem zawinięcie się w niego jak w naleśnik :)


piątek, 4 kwietnia 2014

Kwadrat próbny.

Rozmarzyłam się o moim Wymarzonym Domu przy okazji ostatniego wpisu i pod kątem tegoż własnie zielonego pokoju z zielonym łóżkiem zamierzam dziergać kapę z kwadratów. Z jakiegoś powodu nawet i w dzierganiu musi być patchwork - widziałam nawet i drutowane sześciokąty!
Spośród rozmaitych elementów pokazywanych na ravelry szczególnie spodobał mi się kwadrat z listkami. Liście, warkocze i wszelkie plastyczności mocno podbiły moje serce w ostatnim czasie, więc kiedy obejrzałam rozmaite wykonania, nabrałam ochoty na własna wersję.
wzór pochodzi z publikacji Home work z 1891 roku i prezentuje się tak:


Ale moi faworyci to kwadraty nie zwiewne i ażurowe, tylko mięsiste i pękate, których zdjęcia pochodzą z profili twórców na ravelry:





Mój testowy kwadrat zrobiłam z Rozetti first class, dwukrotnie już prutej, bo do tej pory nie miałam na nia pomysłu. Pominęłam też ażurowe wykończenie. No i jeszcze nie blokowałam, tylko przypięłam kwadracik do maty:

Tak prezentuje się bez przypinania i rozciągania - te pękate listki mnie rozczulają :)



Tylko co zrobić z jednym? Trzeba dorobić mu towarzystwo, a sporo resztek plącze się po koszyku... :)

czwartek, 3 kwietnia 2014

Przybyłam, zobaczyłam... mam :)

No właśnie. Ostatnio tylko się chwalę jakimiś nabytkami i wcale się nawet nie wstydzę tego chwalipięctwa...
Zacznę zatem od przypomnienia. Dawno, dawno temu kupiliśmy bawarskie malowane łóżko z wysokim wezgłowiem, burtami i koślawą jedną nóżka. Łózko stoi sobie na razie w piwnicy mojej Mamy, zanim znajdziemy nasz Wymarzony Dom, w którym stanie w jakimś miłym pokoju.


Mam nadzieję, że oryginalna malatura zachowa się po czyszczeniu, bo w pewnym lumpeksie kupiłam... tkaninę obiciową na Wymarzony Fotel do tegoż własnie pokoju z malowanym łóżkiem :) Jest bawełniana, nieco szorstka - nie jest to rodzaj obicia, na którym można się wałkonić w cieniutkiej jedwabnej koszulce; to raczej ten rodzaj obicia, który mimo starań licznych pokoleń kotów i dzieci przekażecie prawnuczce
w nienaruszonym stanie do jej pierwszego mieszkania :) Jest tego materiału trzy metry, na fotel musi wystarczyć!



Dalej torebka, która wytrwale chadza ze mną do pracy. Tak brzydka, że aż urocza; bardzo praktyczna i dość stara, ale sztuczna. Bardzo babcina :)


I cudowne dwa prezenty, oba niesamowite!
Od mojej Siostry jedynej rodzonej ulubionej dostałam lustereczko do szminki. Strattona. Z takim samym wzorem, z jakim usiłowałam upolować puderniczkę. Ach! Kiedyś to robili ładne detale i gadżety!
Zobaczcie jakie to sprytne - można przekładać na rożne szminki, dopasowuje się.




I na koniec tego postu - prezent od Mamy. Imbryk do kawy, marokański, grubo srebrzony. Bardzo grubo, aż się zastanawiam, czy nie po prostu srebrny, ale po arabsku nie czytam, a tylko takie napisy ma wybite na spodzie. Piliśmy z niego już kawę, smakowała świetnie, bez nieprzyjemnego metalicznego posmaku, a jak pięknie on wygląda na stole! Wypolerowałam go pracowicie pastą do zębów (bo nie rysuje) i na proszonej kawce, kiedy przyszli znajomi do oglądania kotów, miał swój debiut. Nalewając kawę czułam się co najmniej jak księżna JakaśTam :)