Piekłam ostatnio pasztet z czarnej fasoli. Upiekł się piękny, posypany ziarnami dyni, bardzo aromatyczny. I niedobry.
Jednak czarna fasola najlepsza jest w chili.
Mariusz zachowuje dyplomatyczne milczenie w kwestii pasztetu, ja jednak pozostanę przy soczewicowym, który najbardziej mi smakuje.
Na szczęście to właściwie jedyny ostatnio nieudany wyrób kulinarny. Kimchi ukisiło się znakomicie, jest może nieco zbyt pikantne, ale przy tym chrupkie, kwaśne. Nie dodałam sosu rybnego czy ostrygowego, więc w trakcie kiszenia nie wydzielała jakiejś paskudnej woni :) Lubię kiszonki!
W planie mam zakiszenie czerwonej kapusty z jabłkami - moja Mama przeprowadziła w tej kwestii bardzo udany eksperyment. Chcę tez zrobić koreańską kiszoną rzodkiew. I zwykłą naszą poczciwą kapustę też. Ogórki zakisiła mi moja dobra Teściowa, więc mam zapas!
Przepyszna była również ubiegłotygodniowa pasterska zapiekanka w niemięsnej wersji. Pierzynka z puree była puchata i leciutka, a farsz z czarnej soczewicy i warzyw soczysty i aromatyczny.
Czekam na dynię, by spróbować dodać jej do zapiekania. Robiłam już wariant z utartą marchwią i selerem korzeniowym, z marchwią i pieczarkami, z podduszoną papryką... Ta zapiekanka nieodmiennie najlepsza jest z małą szklaneczką zimnego cydru lub domowego wina. Polecam, przepis znajdziecie na Jadłonomii :)
Udała nam się nareszcie również pomyślnie sterylizacja Zoe i zakończenie jej leczenia zębów.
Nie uwierzycie, to zupełnie inny kot, odkąd nie czuje wiecznego bólu w pyszczku! Trochę zabawy jest z siekaniem jej mięsa na papkę, ale mogę siekać do późnej starości. Byle miała się dobrze.
Dla zainteresowanych dodam, że Zoe cierpi na plazmocytarne zapalenie dziąseł, była długo antybiotykowana i sterydowana, ale przynosiło to jedynie krótkie okresy poprawy i nawracające stany zapalne. Konieczne było usunięcie zębów. Część zresztą sama się usunęła, szczególnie te małe ząbki, jakie kot ma z przodu. Ale to już za nami :) Kot, którego pyszczek przypominał w środku tłuczoną surową wołowinę ziewa wreszcie na różowo.
W nagrodę oczywiście jest potrójnie pieszczona:) A mój nowy sweter z dmuchanej alpaki dropsa jest w jej kolorze :)
Widzicie, ile się dzieje ostatnio? A tymczasem właściwie na bloga mam czas wtedy, gdy dopadnę Mężowego komputera, mój bowiem poległ chwalebną śmiercią elektroniczną. A z telefonu nie lubię niestety.
Dziś wolne, zatem zaraz poprasuję pranie, obudzę śpiącego po nocy Męża, zawieziemy kota do sprucia, czyli na zdjęcie szwów. Potem zjemy obiad i będzie można podziergać. Oddzieliłam już oczka na rękawy :)