Naprawdę, prawie miesiąc mnie tu nie było!? Najpierw byłam u Mamy przez dwa tygodnie, w trakcie których odkryłam, że wcale tak mnie nie pociąga szydełkowanie... Siatka na włosy to i owszem. nawet poduszka z granny square, którą udziergałam dla Mamy z kłębków wełny wyszperanych w lumpku. Ale pled przerósł moją dziergalną cierpliwość. Wolę szycie i druty, jednak wskutek tego zostałam z ponapoczynanymi motkami Divy, które przerobię chyba na bluzeczkę. Nawet zrobiłam już próbkę, z której nic nie wynika, albo ja nie umiem policzyć.
Poza tym - klapa generalna. Nic mi się nie udaje, ponieważ nic mi się nie chce. Moja kreatywność i radosne poczucie twórczej mocy wywędrowało z domu, a mnie przestało cieszyć stukanie drutów i dłubanie w tkaninach...straszne.
A przy tym - same porażki. Kupiłam kawał ślicznej mięciutkiej bawełny na spód sześciokątowego patchworka. Cóż, za mały... Wierzch skończony, spodu nie ma...
Nadal mam do ukończenia rękawy fioletowego swetra, a tymczasem muszę spruć cały jeden przód i to mnie demotywuje jak nie wiem co...
Przestałam słodzić czarną herbatę, w związku z czym herbata przestała mi smakować. To już jest skrajne nieszczęście według mnie i powinno mi być oszczędzone. No bo zaczęłam znów ją słodzić, ale już mi tak nie smakuje.... Próbuję, jak kapitan Picard, pić earl greya.
***
Wylałam już żale, dziękuje bardzo publiczności za cierpliwość :)
Pokażę Wam zatem, co zdobyłam plądrując szmaciarenki wszelakie w okolicy. Sama sobie się dziwię, że tak namiętnie wznowiłam mój Lump Trek, ale efekty są pozytywne.
Te motki wypatrzyłam i chwyciłam bardzo prędko. Mam wprawdzie wątpliwości, czy rzeczywiście maja one 6200 metrów w 100 gramach - ale chyba przędzalnia wie, co oferuje, prawda? W kazdym razie jeśli to prawda, to to już jest bardzo włóczka lace. Jeszcze nie tak skrajnie lace jak 10000 metrów w 100 gramach, ale już blisko :) Jest leciutko gryźna, ale ze skrętu, podobnego do skrętu włóczki estońskiej, z której robiłam chustę, wnioskuję, że po praniu spuchacieje i zmięknie. Mama moja wczoraj dokupiła mi dwa kolejne motki. Może być z tego cudna ażurowa chusta, a może być i sweterek, wzięty podwójnie :)

Tkaniny też się udały. Fiolet na spód nada się w końcu do innego patchworka, ponieważ mam ambicję posiadać ich wielką szafę, na każdy miesiąc w roku, dla każdego domownika, we wszystkich stylach i kolorach. Fioletowo - różowy jest ładny, nada się na skrawki, ale ten dyniowy chwycił mnie za serce. Półtora metra słonecznej tkaniny z kolekcji "Spraytime" od Makeower. Generalnie to jest własnie najlepszy interes, jaki zrobiłam - za piętnaście złotych kupiłam szmatkę wartą 9 funtów za metr. W normalnej cenie mogłabym sobie pozwolić najwyżej na tłustą ćwiartkę! I co Wy na to? Wiwat szmaciarenki :)
A swoją drogą - tak właśnie nazwę kiedyś moją kawiarnię, więc ogłaszam tą nazwę zarezerwowaną!
W Szmaciarence będzie można robić na drutach, szyć, jeść placek karmelowy i dumać nad pruciem trzeci raz tego samego szalika! Jeśli wiecie, jak pisze się biznesplan, poproszę o wskazówki. Chcę zmiany mojej obecnej pracy na coś nowego. Chcę mieć własną Szmaciarenkę :) Obawiam się, że trudno mi będzie się pożegnać z szumem projektorów, ale chyba nadszedł czas.